Noc Płonącego Kandelabru. Z annałów twórczości Danieli.

 W odmętach czasoprzestrzeni. Dworek Na Wzgórzu, rok nieokreślony. 

Danieli sny były raczej niespokojne. Odkąd porzuciła pracę w korporacji, latem dwutysięcznego roku - śniła jej się ta praca oraz koledzy i koleżanki z niej. Ceglasta komórka do rozmów z rodziną zza Wielkiej Wody milczała. Znajda Kajtek oraz olbrzymi Kocur spali na polu. Jak wspomniałem - sny niespokojne. Często wybudzała się nad ranem, by pooglądać Księżyc zmierzający do Pełni. Na początku lat 90 -tych - Daniela posiadała w czasach licealnych bardzo dobrą maszynę do pisania. Kochała ponowoczesność. Pewnej grudniowej nocy 1995 - go roku postanowiła napisać opowiadanie pod tytułem "Noc Płonącego Kandelabru". Znajoma twierdziła, że Daniela ma "połączenie" z czasami, o których czyta i opowiada. Płonący kandelabr liczył jedynie jedną stronę maszynopisu A - 4. Napisała jednym tchem: 

"Werów, początek dwudziestego wieku, czasy niewoli. Bal miejscowych miał się ku końcowi. Pani Domu powoli zagaszała świece, jednak duży kandelabr w salonie dworku wciąż płonął. Goście powoli opuszczali dworzyszcze. Wszystko pozostało nietknięte. Obrazy przodków Werowskich  łypały wciąż na mieszkańców i gości. Nobliwe damy nie pijały, nobliwy pan domu, - również. Kandelabr płonął i oświetlał dość mocno pomieszczenie. Księżyc zmierzający do pełni świecił nad wioską. Zaproszonych było niewielu. Odegrano jedną sztukę teatralną. Goście poszli - czas sprzątania. Mówiło się, że strych był nawiedzony. Według legend miejscowych, czas pomiędzy godziną pierwszą a trzecią w nocy był newralgiczny. To wtedy otwierały się wrota - jak w dawnych , starożytnych czasach, gdy cienie i półcienie snuły się po okolicy. A Miesiąc  - oświetlający i dworzyszcze , i kamienne oraz polne dróżki - wskazywał Nocnym Wędrowcom drogę do domu. Pełno było właśnie rozmaitych włóczęg. Tak ludzkich, jak i zwierzęcych. Ale nastawał powoli dwudziesty wiek, z jego wszelakimi cudownościami. Adelajda Pent - fundatorka dworu - zawzięta astronom i odstępczyni od lokalnych tradycji - jej cień wciąż powiewał nad Dworem. Kandelabr płonął i płonął. Podobnie jak płonął Księżyc , zapowiadając burzliwy wiek dwudziesty".

Daniela Werowska po Pełni Księżyca.

 Noce i Dnie Danieli Werowskiej zlewały się czasem w jedno. Celebrowała je, jak tylko umiała. W czasie pełni zwykle sprzątała. A potem oddawała się lekturze Noblistów. Ta pełnia była jednak inna. Daniela wstała przed świtem, gdyż była rannym ptaszkiem. Zostawiała niebiesko seicento pod Dworkiem i wyruszała na obchód wioski. Werów niestety w czasie jej pracy w korporacji - bardzo się zmienił. Powstawały nowe domy, pojawiały się nowe samochody. Udała się tradycyjnie do lokalnego sklepu, by kupić mleka, chleb, odżywki  do włosów. Miała też - doskonały teleskop oraz lornetkę. Jej odległa praprzodkini - Adelajda Pent - która była Arianką - też prowadziła obserwacje, tyle, że nieuzbrojonym okiem. A mamy deszczowe lato dwutysięcznego roku. Ceglasta komórka milczała. Komputer był wyłączony. Brała Daniela zwykle w czasie pełni kąpiele w olejkach eterycznych i soli. Olbrzymi Kocur wylegiwał się na tarasie, zaś znajda Kajtek biegał po okolicy. Kontaktów telefonicznych było jednak wiele. Jednak w czasie pełni, każdy sprzęt elektroniczny w dworku był wyłączony. Pełnia była wielkim świętem.

Soboty Danieli Werowskiej.

 Daniela po Werowie i Kraju Lessów poruszała się nowym seicentem. Ta sobota, lipcowa, deszczowego i parnego dwutysięcznego roku była zarezerwowana na odwiedziny na grobach. Przed pójściem na Nekropolę - oddaloną od Werowa o kilometr zrobiła zakupy. Duży chleb krojony, dużo mleka, i mnóstwo kawy, rozpuszczalnej i tej ulubionej z magnezem. Ceglasta komórka milczała. Daniela miała mocnego Anioła Stróża. Po przyjściu do dworku na wzgórzu - zjadła śniadanie z nieco zsiadłego mleka , po czym zamknęła dom i udała się spacerem na Cmentarz. Nie było jej dwie godziny. Zapaliła znicze na wszystkich grobach Przodków i Znajomych, na których pogrzebach nie mogła być. Lampa mocno tym razem świeciła. Po porządkach na grobie wróciła szybkim spacerem do domu - i zjadła co nieco smażonego kurczaka. Mimo, że dążyła do wegetarianizmu. Znajda Kajtek latał wesoło po Werowie, zaś Kocur wylegiwał się na tarasie. Po takich ćwiczeniach fizycznych czuła się bardzo dobrze. Soboty były dniem lektur Noblistów - zaś piątki we dworku na porządki.

Noce i Dnie Danieli.

 Daniela w każdą sobotę przeważnie wypoczywała. Jednak ta była inna. Wyszła przed dworek na większe zakupy, zostawiając prozę poetycką ukochanego pisarza na półce. Niebieskie seicento odpoczywało. Daniela wyszła z domu o świcie, wróciła już po wschodzie, jakże energetycznym Słońca. Kupiła duży chleb krojony, ciasto drożdżowe - w dużej ilości - bo tylko takie mogła jeść, kilka litrów mleka oraz multum herbat ziołowych,. I ukochane espresso. Takie pijała w szczególnych okazjach. Rodzina za Wielką Wodą, sąsiedzi  - znajomi i nieznajomi. Znajda kundelek Kajtek biegał sobie wesoło po Werowie dnie i noce. Daniela o niego się nie martwiła. Kocur dostał mleko i karmę. A psów bezpańskich i kotów bezpańskich w wiosce nie brakowało. Komputer odpoczywał, ceglasta komórka także. A mamy rok dwutysięczny i potwornie parne, deszczowe lato. Daniela nie bałaby się teraz, jak wcześniej. Porzuciła psychoanalizę. Postanowiła żyć z pisania. Skrajem dużego - werowskiego sklepu - przemykały jak zawsze karetki pogotowia, radiowozy małe i duże - oraz wozy strażackie. Daniela śladem swoich Przodków - prowadziła badania genealogiczne. Pracę w korporacji porzuciła. Tego dnia zaś  - postanowiła do nikogo już nie dzwonić. Noce i nie ! Jakże bywały do siebie podobne a zarazem różne. Niegdyś namawiano ją na studia prawnicze - jednak z pewnością siebie Daniela odpowiedziała, że nie widzi siebie ani za biurkiem, ani w todze. Od czasu do czasu popełniała wiersze. I nosiła medalik, który ją miał chronić ode złego. Wielkie Oczekiwanie wciąż trwało.

Daniela w czasie Nowiu Księżyca.

 Dla Danieli Nowie Księżyca były wielkim świętem. Wtedy to wstawała nad ranem, by pójść na zakupu, do wioskowego sklepu, na drugi koniec. Nie było jej już tutaj dość długo. Kupiła mleko, mały chleb krojony, wodę mineralną, gdyż ta -  z wodociągów werowskich była niezbyt czysta. Niestety, ten Nów Miesiączka był niewidoczny. Gdy wypadał w piątek - sprzątała w sobotę. Istoty z łąki daleko omijały dworek na wzgórzu. Daniela wracając ze sklepu często widywała znajomych, czasem krewnych, ale i nieznajomych także. Wypuściła Znajdę Kajtka na pole, kocur Kiciuś dostał porządną porcję skórek po kiełbasie i trochę karmy - za którą mniej przepadał. Tak ! Nów Niewidoczny ! Ale jak to pewna mądra księga mawiała - nowie dla Istot Wiary były czasem głębokiego relaksu. Daniela osiągnęła stan równowagi fizycznej i psychicznej. Jadała w piątki głównie mleko i kluski z serem bez cukru. Miesiączek bardzo oddziaływał na jej życie, podobnie jak Pełnie.

O tym, jak Daniela na swej drodze spotkała kogoś niezwykłego.

 Daniela w czasie studiów w Wielkim Mieście zajęta była głownie dwoma kierunkami studiów: filologią lessańską  - oraz studiami historycznymi. Wszelakie imprezy ją omijały. W weekendy wyruszała do Werowa, sto kilometrów od swej Alma Mater. Tak, typem imprezowiczki jednak nie była. Uwielbiała książki. Przychodziły do niej różnymi drogami: a to poprzez sklepy stacjonarne, a to poprzez sklepy w raczkującym internecie. Daniela przeżywała wszystko razy dwa. Uczęszczała jeszcze do Aarona na "psychoanalizę" bez kozetki. Ale wszystkiego - nie mówiła. Nastał jednak pewien szczególny dzień. Jak wspomnieliśmy - Daniela była w terapii i z jej dobrodziejstw korzystała, ale zażywała tez leki na depresję. Ale Aaron nie chciał zdradzić swej diagnozy. Daniela miewała bowiem krótkotrwałe paranoje. Ale wróćmy do pewnego dnia, w zimnym - 1999 - ym roku. Pewnego dnia do jej drzwi zadzwonił kurier z książką o depresji. Daniela otwierając drzwi - oniemiała. Nigdy kogoś takiego nie widziała. Niebieskooki brunet, z długą brodą - przypominającą świętych widzianych w Kościołach. Szczupły i jej wzrostu. 

- Pani Daniela Werowska ? - zapytał.

- Tak to ja. 

- Mam dla Pani przesyłkę. Opłaciła pani przelewem na poczcie. Wymagany tylko podpis.

- Danieli zatrzęsły się ręce. Chwyciła formularz i go podpisała.

- Dziękuję Pani, miłego dnia !

- Miłego dnia i Panu życzę.

Po czym kurier kurtuazyjnie sam zamknął drzwi i się uśmiechnął.


Nie miał identyfikatora. Firma kurierska też nieznana. Daniela oniemiała. Przypominał kogoś. Przypominał ! Tak ! Ale sama nie wiedziała kogo. Był a raczej wyglądał jak jakaś postać z Biblii. Ze Starego Testamentu. 


A to był pewien Dobry Człowiek, który przez następny rok na przemian z innymi posłańcami rozmaitego kalibru przewijał się przez jej wielkomiejskie mieszkanie.

I Ten "Dobry Człowiek" - ten "Anioł" jak określiła go Daniela, wywrócił jej życie do góry nogami . A pewnego dnia stanął z książkami w jej domu i mrugnął : "Tak ! Dasz radę!". I Daniela dała radę. Okupiła to ciężkimi jednak chwilami potem.

Nowie we Dworku na Wzgórzu.

 Daniela przebudziła się przed szóstą. Nalała mleka Kocurowi i wypuściła Znajdę Kajtka przed Dworek. Szybkim truchtem udała się do wioskowego sklepu po mleko i chleb. Główną arterią Werowa jechała cicho karetka. Dla Danieli Nowie Miesiączka były wielkim świętem. W czasie ich trwania nie robiła nic, poza spaniem. Nie dzwoniła do nikogo, nie sprzątała. Ale i tak zawsze miała świetnie wyczyszczony Dworek. Uwielbiała patrzeć przez przeciwsłoneczne okulary na eklipsę. Tego dnia , przed Nowiem - także ją widziała. Po powrocie ze sklepu Daniela zabrała się za podręcznik do nauki języków obcych oraz lekturę Noblistów. Nów był zawsze wielkim świętem.

Reminiscencje. Pracowity Piątek

 Daniela jak zawsze wstała wcześnie. Jak wspomnieliśmy - była rannym ptaszkiem. Miała bardzo dobrą pamięć, niemal fotograficzną. W piątki zwykle jadała mięso, a na deser szarlotkę. Wciąż przeżywała swoją samotną wyprawę na Cmentarz w Miasteczku, która miała miejsce dwa miesiące temu. Postanowiła wybrać  się samotnie spacerem. Nowe seicento odpoczywało. Do Cmentarza z Werowa miała raptem dwa kilometry. Ale zawsze na każde wyjście - musiała być przygotowana. Wyruszyła szybkim, żwawym krokiem. W pobliskim sklepie zakupiła znicze, zapalarkę i skierowała się do nekropolii. Zdążyła przed pogrzebem Nieznajomych. Kiedyś pisywała Cmentarne Nowele. Ale teraz, w środku lata odpoczywała. Na Cmentarzu zazwyczaj spotykała kogoś znajomego. Uzbrojona w wiadro, motykę i wodę do mycia nagrobków - poszła w górę Grzebalnika. Miała do oczyszczenia trzy groby: siostry ś.p. Babci Heleny - ofiary obozu w Dachau - oraz grób prababki i pradziadka. Nie była tutaj dwa miesiące ! Spędziła na Cmentarzu blisko dwie godziny. Po uprzątnięciu grobowców i po krótkich modlitwach udała się z powrotem do Werowa, do Dworku na Wzgórzu. Kocur wygrzewał się na tarasie, zaś Kajtek Znajda biegał po okolicy. Sprawdziła ceglastą komórkę - było jedno połączenie od Mamy Iggi. Daniela zaraz oddzwoniła.

- Gdzie byłaś Córeczko? Niepokoiłam się ! Dzwonię i dzwonię. I pamiętam czasy, gdy z jednej ulicy łatwiej było dodzwonić się do Paryża niż do Sąsiadów.

- Mamo, byłam na Cmentarzu. Wysprzątałam trzy grobowce. Aktywność fizyczną mam zalecaną.

- A nie skaleczyłaś się?

- Nie, nie, wszystko robiłam powoli.

- A co u Pani Porządnickiej?

 - Dałam jej wolne. Dworek lśni w piątki zawsze tak, że można jeść z podłogi.

- A jak zdrowie? Fizyczne i mentalne?

- Terapię zerwałam, zaś fizycznie czuję się jak nowonarodzona boginka.

- To dobrze. A praca w Mieście Wapieni?

- Rzuciłam. Będę jednak utrzymywać się z pisania. Być może z renowacji nagrobków.

To dobrze. My, tutaj - za Wielką Wodą martwimy się o Ciebie. Dalsza krewna wciąż się za Ciebie modli.

- Tak, ale ja jestem kalwinistką. Chrześcijanką Reformowaną. Noszę ten medalik od Ciebie, który ma chronić. Jest święcony.

- Masz przede wszystkim dbać o siebie. Mniej  kawy, więcej rozrywki. - Rzekła Igga.

- Kawy uwielbiam, ale lurowate.

 - To dobrze. Dbaj o siebie dziecinko, dbaj.

- Mamuś, muszę kończyć. Idę pod prysznic. 

- Dobrze Danielo. Pamiętaj - masz dbać o siebie. 

Daniela wracając z nekropolii piechotą natrafiała na same samochody dostawcze.

Piątkowe wieczory były dniem odpoczynku.

Z pamiętnika Danieli Werowskiej - 15.VIII 2000 roku.

 Czekam z utęsknieniem na zimę, na jesień. Z rannego ptaszka przeistoczyłam się w nocnego Marka. Schodziłam dziś ze strychu trzy razy na obchód wioski. Do głównej arterii, którą pędzą zazwyczaj karetki, radiowozy i wozy strażackie.Tęsknię za rodziną, która została za Wielką Wodą. Ojciec Stanley Werowsky - pilot samolotów. Mama Igga - wykładowczyni wyższej uczelni, za Oceanem Pani Domu. I Brat Sylwester - psycholog, pedagog, coach. Werów latem jest przepiękny, ale przepiękny jest też jesienią i zimą. Zdecydowałam się odejść z pracy w korporacji. We wrześniu odbieram wyniki badań. Kocham burze, i lurowate kawy. Piętnasty sierpnia dwutysięcznego roku. Podkreślam ten dzień. Strasznie się wszystkim denerwuję. Te diagnozy : guzki, nerwice, syndrom stresu pourazowego. Pani Czyściocha ma wolne - Ja dbam o dworek. Na piersi noszę medalik. Ale na tematy religijne rzadko się wypowiadam - wszak jako kalwinistka i wierząca jednak w predestynację - okazuję szacunek miejscowym zwyczajom. Kocham koty, te domowe, ale też bezpańskie psy. Wiem, jestem strasznie chaotyczna. Włosy mam mocne, zaś słabe zęby. Kompleksów jednak pozbyłam się niedawno. Piszę do szuflady. Wypatruję zawsze zmroku. Przez swoje teleskopy i lornetki z tarasu dworku wypatruję swymi krótkowzrocznymi oczami spadających gwiazd. Mamy deszczowy lipiec dwutysięcznego roku, ale po deszczowych dniach przychodzi mgła w dolinie i piękne, krystaliczne niebo. Interesuję się lokalną historią. Sama gotuję tu, w Werowie, sama piorę. Praca w korporacji wyniszczyła mnie nerwowo. Fakt - wszędzie podpadałam szefom. Wszędzie., Taka już moja natura. Nawet w szkole średniej mawiano, że wszystkich nauczycieli potrafię wyprowadzić z równowagi. Kotów i psów w Werowie Ci u nas dostatek. Na siedemnastego sierpnia dwutysięcznego roku zaplanowałam porządki w Domku w Dolinie. Chyba jednak wierzę w reinkarnację...

Daniela i Stanley.

 Daniela przebudziła się po północy. Sprawdziła czas i ceglastą komórkę. Postanowiła zadzwonić do ojca, Stanley'a. 

- Tato, śpisz? W Kraju Lessów jest druga nad ranem.

- Zapomniałaś Dziecinko, że Za Wielką Wodą jest jeszcze dzień.

- Ach tak, zapomniałam.

- Dlaczego nie śpisz?

 - Czytam, sprzątam, piszę.

- Daniela, kiedy zdecydujesz się na podróż za ocean?

- Tato, dobrze wiesz, że panicznie boję się latania.

- Wiem, wiem. My tutaj wszyscy martwimy się o Ciebie.

- Zupełnie niepotrzebnie. Wypiłam cały karton mleka, zaparzyłam mnóstwo herbat ziołowych i bezkofeinowych.

- A jak letnia kanikuła?

- Nie wracam do pracy w korporacji. Terapię zerwałam.

 - I bardzo dobrze Dziecino. Masz przede wszystkim dbać o siebie - i robić swoje.

- Tak, wiem robić swoje. Wiem, że mam wsparcie w rodzinie.

- Ale idź już spać. U nas jest jeszcze dzień, w Kraju Lessów głęboka noc.

- Dobrze Tatku, spróbuję przyłożyć głowę do poduszki.

- Dobrej Nocy Dziecinko.

- Dobrej Nocy Tatku.

 

Jednak Daniela tej nocy nie spała. Wypuściła Kajtka Znajdę przed Dworek, Kocur też  domagał się wyjścia. Był deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Stanley Werowsky - pilot boeingów - był dumny z córki, którą każdego dnia musiała stawiać czoła nowym wyzwaniom.



Piątki we Dworku na Wzgórzu.

 Mamy parny lecz też deszczowy i mglisty lipiec dwutysięcznego roku. W każdy piątek Daniela gruntownie sprzątała mieszkanie. Tak parter, jak i piętro oraz strych. Rano zawsze kupowała chleb mały krojony na skraju Werowa, papierosy oraz multum mleka. Zakrywała też Krucyfiks. Wszak była kalwinistką, lecz szanowała zwyczaje miejscowych. Pisała nadal swoje "Cmentarne Nowele". A piątki były zarezerwowane na picie w samotności sherry. (Autor niniejszego opowiadania wprawdzie nie pija już bardzo długo i nawet nie zna smaku sherry). Daniela Werowska miała tęgi łeb. Mawiano w kuluarach na studiach filologii lessańskiej i historycznych - że ma łeb nie od parady i że do prawa, ekonomii i medycyny by się nadawała. W piątki seicento odpoczywało. Kocur i znajda Kajtek wygrzewali się na ganku. A Daniela po kilku łykach wytrawnego trunku - blokady wszelakie i konflikty wewnętrzne jej puszczały. Wyciągała ceglastą komórkę i dzwoniła do Rodziny zza Wielkiej Wody oraz tej w Kraju Lessów i Kraju Wapieni. Pierwszy telefon - do ojca, Stanleya Werowskiego - pilota samolotów. Daniela panicznie bała się latania - zaliczyła w swym krótkim trzydziestoletnim życiu tylko jeden lot helikopterem - który to pamięta nieco traumatycznie. Ojciec odpoczywał . Kazał jej - jak zawsze dbać o siebie. Mama Iga niepokoiła się piciem przez Danielę w każdy piątek sherry. "Musisz dbać o siebie" - tak zawsze jej mawiała. Do brata rzadko zaś dzwoniła, jakiś cień nieufności pomiędzy nimi zostawał. Być może dlatego, że był psychologiem? I telefon do Elle - dzwoniły do siebie rzadko, lecz chyba to umacniało jej przyjaźń. Elle była prawdziwą powiernicą najskrytszych sekretów Danieli. Elle preferowała czystą wódkę. Rozmowy trwały całą noc. Kajtek Znajda i Kocur dzielnie bronili Dworku. Daniela niegdyś zajmowała się renowacją nagrobków. I o tym pisała swoją książkę. A po północy - gdy żołądek mówił "stop!" - udawała się na werowskie, piękne wioski, gdzie nie było smogu, lecz piękna mgła i Księżyc po Nowiu - obserwować lornetką spadające gwiazdy.

Daniela latem. Ciąg dalszy. Noc Perseidów.

 Daniela we środy zawsze z rana - a była rannym ptaszkiem - udawała się z Kajtkiem Znajdą i Kocurem na dłuższe poranne spacery. Pani Porządnicka miała wolne. Dworek lśnił czystością. Był parny rok dwutysięczny. W wioskowym sklepie zakupiła mały chleb krojony oraz mnóstwo mleka. Spotykała przy głównej arterii łączącej Werów ze światem zewnętrznym same obce rejestracje. Ceglasta komórka milczała. Miała wakacje i bezterminowy urlop. Nadszedł dla niej wielki dzień - Noc Perseidów. Zamykała wtedy szczelnie wszystkie okna we dworku i  wychodziła przed posesję ze swoją lornetką Celestron - i wypatrywała radiantu północnego - gwiazdozbioru Perseusza. Liczyła na obfite łowy. Nie znała wszystkich swoich sąsiadów. Ale główną arterią podążały często karetki, radiowozy i wozy strażackie. Ckliwie wspominała swą wielką przodkinię - Adelajdę Pent, która w kontrreformacyjnym zamęcie uciekła daleko na południe Europy. Daniela latem nie najlepiej funkcjonowała. Nie zasłaniała jednak żadnych okien. Z przyjemnością obserwowała trajektorie samolotów - a tych było coraz więcej nad wioską. Ale nadeszła Noc Perseidów Anno Domini 2000. Wyczekiwana noc. "Noc Powstających z Grobu". Obserwacjom astronomicznym towarzyszył Kajtek i Kocur. Z każdą kolejną godziną na północnym niebie skrzyło się od spadających gwiazd. Daniela miała dwa atlasy nieba. Jeden zakupiony jeszcze w Wielkim Mieście na studiach, a drugi w sąsiednim Miasteczku. Komary nawet nie gryzły. Po obserwacji całonocnej Daniela udała się ze swymi zwierzęcymi towarzyszami do dworku i zasnęła snem Sprawiedliwych.

Przygotowania do Pełni Księżyca we Dworku na Wzgórzu.

Daniela była rannym ptaszkiem. Obudziła się w dniu przed Pełnią Księżyca o godzinie 5.25. Nalała kocurowi mleka, wypuściła Kajtka Znajdę i wsiadła do seicenta. Samochód zaparkowała pod Cmentarzem. A następnie szybkim krokiem wyruszyła do centrum Miasteczka. Miała na szyi medalik z Matką Boską - podarowany przez rodzinę zza Wielkiej Wody rok temu, na Boże Narodzenie. Nie było jej raptem poza domem kilkadziesiąt minut. Napotykała samych nieznajomych - a to rowerzystę z wąsem, a to jakichś brodaczy w okularach przeciwsłonecznych, prowadzących swe samochody spokojnie. Wszak była Niedziela. Dworek był wysprzątany. Daniela pospiesznie wróciła do samochodu i odjechała w stronę dworku. Otworzyła okna i wzięła lodowaty prysznic. Zbliżała się Pełnia Księżyca w znaku Wodnika - czas głębokiej regeneracji sił. Dworek jak wspomnieliśmy lśnił czystością. W Niedziele Daniela jadała zwykle zupę pomidorową. Chudła z jedzenia. Ceglasta komórka milczała. A niedziele były już zarezerwowane dla lektury dzieł historycznych lessańskich noblistów  i historyków. Był parny i deszczowy lipiec dwutysięcznego roku.

Daniela latem.

Daniela źle znosiła lato. Miała oliwkową karnację i piwne oczy - po odległych przodkach. Bardzo szybko się opalała. Znajomi często jej powtarzali - że wygląda latem i jesienią wczesną jak Murzynek. Ale Daniela jak to Daniela - nieufna była jakimkolwiek komplementom. Lato ją zupełnie dobijało. Była Dzieckiem Nocy. W dzieciństwie potwornie bała się burz, ale teraz - jako trzydziestoletnia  i dojrzała kobieta - z utęsknieniem ich wypatrywała. Często żartowała przez telefon z przyjaciółkami i rodziną dalszą i bliższą - że "neurony w czasie burzy lepiej jej pracują". Był to fakt. Daniela często zarywała noce na lekturze dzieł Noblistów i dzieł historyków. Miała dwa fakultety: filologiczny i historyczny. Niegdyś zamierzała studiować filologię klasyczną, z pasją opowiadając o tym swej lektorce łaciny - "że zamierza poznać wszystkie języki romańskie". Ale Pani Lektor doradziła Danieli pozostanie na studiach filologii lessańskiej i na historii. Daniela uwielbiała dniami rozmawiać poprzez swą ceglastą komórkę z kim popadnie. Ale dopiero po zmroku. Był parny i deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Dworek lśnił czystością. Daniela dzisiejszego dnia wybrała się po dwa mleka, kawy zbożowe i mały chleb krojony. wszędzie towarzyszył jej kundelek Kajtek - Znajda i olbrzymi kocur Kiciuś. Natknęła się na radiowóz jadący w górę Werowa, w stronę Cmentarza Cholerycznego. A potem dochodząc do głównej arterii łączącej Werów ze Światem - napotykała zwykle nieznane rejestracje. Przeszła blisko sto godzin psychoanalizy bez kozetki. Związki z Aaronem zerwała. Postanowiła sobie już radzić sama. Zauważyła ostatnio - że mało jadła. W Kraju Lessów istniały dziwne anomalie klimatyczne. Ten Kraj leżał bowiem na styku mas polarnych i mas zwrotnikowych. Tak więc każda pora roku była tutaj misz - maszem. Daniela nie odważyła się jednak nigdy lecieć samolotem - w przeciwieństwie do swego Ojca Stanley'a . Zaliczyła jeden lot helikopterem w nieszczególnym dla jej zdrowia okresie. Daniela była ambitna: latem - odkurzała wiedzę. Bo ta była ulotna. Zamierzała zostać w Werowie już na zawsze. Pani Porządnicka miała urlop. A co ciekawe - Werów stawał się sypialnią Wielkiego Miasta - Miasta Wapieni, i innych aglomeracji w promieniu stu kilometrów. Nie znała wszystkich sąsiadów. Ale nadejdzie wreszcie siedemnasty sierpień dwutysięcznego roku i da naszej bohaterce prawdziwe wyzwolenie.

Nowie Księżyca we Dworku Na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się przed trzecią. O trzeciej piętnaście przejechał radiowóz drogą Na Północ - w stronę starego cholerycznego Cmentarza. Nalała kocurowi Kiciusiowi mleka, dała Kajtkowi Znajdzie mleka, po czym zabrała się za lekturę Lucy Maud Montgomery. Po skończonej lekturze zabrała swoje nowiuteńkie seicento, podjechała pod Stary Cmentarz w Miasteczku sąsiadującym z Werowem. Założyła wygodne sandały i truchtem obiegła Starówkę. Dotarła do budynku byłego kina, gdzie napotkała pusty radiowóz. Następnie szybkim spacerem dotarła do seicenta i wróciła do Werowa. Towarzyszył jej lipcowy Nów Księżyca. Po powrocie do dworku wzięła zimny prysznic. Była kalwinistką, ale oddała cześć patronowi Miasteczka. Ceglasta komórka milczała. Na Nowiu wszystkie Istoty Wiary się odradzały. Daniela kochała koty i kundelki. Wychodząc z Dworku - zauważyła białego, bezpańskiego kota, który przed nią uciekł. Szybko spacerując obserwowała obrączkowe zaćmienie. Miała dwa miesiące głębokiego relaksu przed sobą. A przepowiadacze pogody zwiastowali tego dnia burze. Zdążyła przed nimi !

Danieli Czwartki na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się o trzeciej nad ranem, wtedy, gdy się najlepiej śpi. Ale była rannym ptaszkiem. Nakarmiła Kocura Kiciusia , dała mięso Kajtkowi i wyruszyła do wioskowego sklepu. Napotykała znajomuych i nieznajomych, wszak Sklepik Wioskowy był przy głównej arterii. Napotkała tylko jedną karetkę. Zakupiła trzy ulubione mleka, oraz multum kaw bezkofeinowych oraz herbat. Była prawdziwą kawiarą i herbaciarą. Nie było jej w domu dosyć długo. We czwartki  we dworku na wzgórzu czytała noblistów lessańskich i zagranicznych - oraz prała. Ceglasta komórka milczała. Ale prowadziła pamiętnik - wszak pisanie ręczne to najlepsza terapia .

Danieli Wtorki na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się o trzeciej nad ranem. Miała rytm dobowy swojej babki Igi. Wyniosła przed dom śmieci, a następnie sprawdziła ceglastą komórkę. Mieszkała na wzgórzu. Nalała kocurowi Kiciusiowi mleka, a następnie nakarmiła Kajtka. O 6.45 wyszła elegancko ubrana na Cmentarz. Nad Werowem jeszcze istniał Cmentarz dla ofiar cholery z XIX - go wieku. Były tam jeszcze garnki, które chorzy i umierający zabierali ze sobą. 0 3.13 duży radiowóz przejechał Ulicą Na Północ.
Daniela sprawdziła czas i o 6.40 wyszła z domu. Drogą do sąsiedniego Miasteczka, gdzie była prawdziwa nekropola. Zapaliła znicze i szybko wróciła do Dworku, wziąć chłodny prysznic. Jak zawsze na głównym trakcie spotykała karetki pogotowia, samochody dostawcze - oraz radiowozy. We wtorki gotowała schab do młodych ziemniaków i czytała dzieła lessańskich poetów i Noblistów. A także repetytoria licealne. Bardzo zimny, deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Przynosił trajektorie komet na zachmurzonym - nocnym niebie. Daniela była krótkowidzem i oszczędzała wzrok. Ale była też przede wszystkim - rannym ptaszkiem. W piątki sprzątała i nakrywała krucyfiks. Była lękliwa i nieśmiała, miała "syndrom Warszawiaka". Kochała prozę poetycką Brunona Schulza. Jadła jak ptaszek - i wciąż chudła. Stan konta stabilny, rodzina za Wielką Wodą. Ale miała przede wszystkim o siebie dbać. Była kalwinistką.

Danieli życie.

Daniela często widywała eklipsy Słońca i Księżyca. Miała słabe zęby. Nastał deszczowy lipiec dwutysięcznego roku i dwa miesiące na podjęcie wielkich życiowych decyzji. Daniela kochała mgły - były one dobre na cerę ! Kochała swą małą codzienność. Inspirowała się prozą poetycką Brunona Schulza. Mile wspominała czasy swego dzieciństwa, gdy z lokalnej biblioteki wypożyczała jego twórczość. Kochała też poezję rewolucyjną - chociaż jako protestantka i kalwinistka - podchodziła do niej z dystansem. Piękne lipcowe noce spędzała ze swym teleskopem marki Celestron na obserwacjach Księżyca. Wspominała dzieciństwo - gdy nad łąkami werowskimi widać było balony meteorologiczne. I czasem Sputniki. Kajtek ciągle w nocy szczekał. Kocur Kiciuś chodził swoimi własnymi ścieżkami. Seicento odpoczywało. Rytm życia Danieli Werowskiej - wyznaczały wschody i zachody Słońca i Miesiączka. Jednak niewiele podróżowała. Kraj Lessów - Kraj Wapieni. Wichrowe Miasto i sąsiednie Miasteczko. Kochała swą małą codzienność. A Schulzem zaczytywała się po nocach. Łąki były jej. Stworzenia zaś z tego olbrzymiego biotopu omijały Dworek Na Wzgórzu. Jadła jak ptaszek. I wciąż chudła. "Krótkowzrocznym okiem niebiosa nocne mierzę". Pisywała do szuflady. Unikała bardzo wszelakich kłótni rodzinnych i sporów. Oszczędzała głos. W piątki piła sherry i rozmawiała przez ceglastą komórkę z rodziną zza Wielkiej Wody.

Fragment Bajki : Kajtuś Czarodziej.

Kajtuś był pieskiem znajdą. Dobrzy ludzie go przygarnęli do swego domu. Jego wiek był nieodgadniony. Kajtusia biły małe dzieci, dlatego też - przez bardzo długi czas - Kajtek był nieufny swoim nowym "panom". Był to kundelek , cały czarny, zaś jego oczka były piwne. Kajtka dokarmiał cały Werów. Kajtek był wielkim przyjacielem zwierząt. Rozmawiał z kotami, innymi psami. Zęby miał wybitnie ostre. Kiedy jadł - nie pozwalał na zbliżanie się do siebie. U nowych gospodarzy znalazł ciszę i spokój. Nie czynił krzywdy ani ptakom, ani mrówkom - ni pająkom. Daniela nazwała go "Czarodziejem". Kajtek latał sobie po całej wiosce zupełnie swobodnie. Nie lubił jednak dzieci, zwłaszcza małych dzieci. Wtedy to, gdy zbliżały się do Dworku na Wzgórzu - głośno szczekał i nie pozwalał na wejście do posesji Danieli. Daniela i tak zresztą nie planowała dzieci. Ale Kajtka kochała z całego serca. Tak jak i koty. Pewnego dnia Daniela zawiesiła Kajtkowi obrożę - znalazła ją na strychu dworku. Przezwała Kajtka : Czarodziejem. Tulił się bowiem do niej jak dziecko.

Wiersz Danieli z czasu studiów - Noc Czarnoksięska.


Za sobą zostawiłam marzenia.
Zstępując do czeluści piekieł.
Spotkałam tam nieboskie stworzenia - owite mgłą niebieskich mgieł.
Czarnoksiężnik na trójnogu już siedział.
Odczytywał skomplikowane horoskopy.
Nic o mnie głupiec nie wiedział - spojrzałam w dół, pod stopy.
Robactwo przeróżne się panoszyło -
- pająki, karaluchy jeszcze zgraje szczurów.
Tymczasem coś ten krajobraz zmieniło.
Wystrzeliło mnie wysoko, ponad piękno zimnych marmurów.
Anioł pod gwiazdozbiorem Strzelca - podał mi Księgę Przeznaczenia.
Zobaczyłam tam marzenia znajomego Topielca -
 - spełnione wszystkie - co do urojenia.
Ta noc była niezwykła.
Widziałam Zmarłych powracających zza grobu.
Lecz nagle pękła klepsydra - poczęłam gotować się do powrotu.
Zahaczyłam jeszcze o wzgórze nad łąką -
 nieziemski był to widok.
Spadająca gwiazda kochankom uległa -
 rozbłysła piękną, srebrzystą poświatą.
Takie noce są rzadkie, ale się zdarzają.
Pamiętaj jednak, mój Drogi - że nie wszyscy z tych wędrówek powracają.

Niedziele we Dworku na Wzgórzu.

Daniela wstała po niespokojnych snach. Sprawdziła czas - była 3.53. Przesypiała te bite osiem godzin. Wystawiła śmieci przed dom, nalała kocurowi Kiciusiowi mleka , wypuściła Kajtka Znajdę na wieś i udała się do wioskowej kaplicy. Wszak była kalwinistką, lecz szanowała religię przodków. Krucyfiks w niedzielę był odsłonięty. Szybkim krokiem dotarła do kaplicy, przez chwile się pomodliła i postanowiła wrócić do domu. Nikogo nie napotkała. Jedynie jeden samochód przy głównej arterii. A sny - śniła się jej jazda koleją. Tak, wierzyła w predestynację i wiarę w przeznaczenie. Był zimny lipiec dwutysięcznego roku. Nadszedł po gorącej wiośnie. Daniela po powrocie do domu napiła się mleka i oddawała się lekturze książek o Wielkiej Brytanii. Na Noblistów przyjdzie czas.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu.

Był zimny deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Daniela przebudziła się o świcie, i wyszła przed dworek wyrzucić śmieci. Następnie wzięła gorący prysznic. Sprawdziła ceglastą komórkę - a ta milczała. Potem ubrała się i zabrała do wioskowego sklepu psa Kajtka znajdę oraz kocura Kiciusia. Napotykała tym razem samych nieznajomych. Noc była bezgwiezdna. Gdy dotarła do werowskiego sklepu - jak zawsze przy głównej arterii napotykała radiowozy i karetki - zmierzające do Wielkiego Miasta. Taka pogoda, taki komfort termiczny - był dla niej idealny. Zakupiła trzy mleka, papierosy oraz ulubiony chleb mały krojony. Przepowiadacze pogody zapowiadali burze. Kajtek jadł ile tylko mógł. Cała wieś go dokarmiała. Kocur Kiciuś zaś uwielbiał niskoprocentowe mleko. Poniedziałki we dworku na wzgórzu były dniem lektury miejscowych poetów oraz noblistów. Wracając do domu, napotykała już samych nieznajomych. Zielarka z pewnością jeszcze spała. A na obiad Daniela przyrządzała skromną zupinę z niedzieli - była to zwykle pomidorowa z makaronem. Miło pogawędziła tego dnia ze Sprzedawczynią, i udała się do domu. Miała przede wszystkim o siebie dbać. Kiedyś była nocnym Markiem, teraz była rannym ptaszkiem. Daniela jako kalwinistka - wierzyła w predestynację. Ale i nie tylko - wierzyła także w reinkarnację. I wierzyła też - że każde zwierzę ma duszę.

Piątki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się nad ranem. Zabrała się do gruntownych porządków, wysprzątała salon - który wychodził na wioskową drogę, a także stryszek i taras ogrodowy. Pani Czyściocha dostała wolne. Potem zabrała śmieci i wystawiła je przed dworek. Po sprzątaniu nakryła Krucyfix - wprawdze była kalwinistką, lecz taki zwyczaj wyniosła z dzieciństwa. Nalała kocurowi mleka, wzięła Kajtka na obchód wioski. Zmierzając do miejscowego sklepu, nie napotykała nikogo. Zakupiła dwa ulubione mleka, ulubioną kawę rozpuszczalną  - oraz dwie kawy bezkofeinowe. Ceglasta komórka milczała. Miała teraz przede wszystkim myśleć o sobie. Zapaliła po powrocie ze sklepu słabego elemka i oddawała się w piątki lekturze dzieł Noblistów. Było mgliste lato dwutysięcznego roku. Miała jeszcze sherry w barku

Ps. Ja wprawdzie nie palę zwykłych papierosów - i nie pijam, ale Daniela - tak - kopciła jak smok a w piątki piła sherry rozmawiając przez ceglastą komórkę. Dojdziemy do siedemnastego sierpnia dwutysięcznego roku, kiedy to przedobrzając wszystkie ziemskie przyjemności - Daniela wraz z bohaterami "Wielkiego Oczekiwania" - odnajdzie życiowe drogi wszystkich z nich.

Wtorki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się nad ranem. Zaparzyła lurowatej kawy. Potem wypuściła przed dom kocura i Kajtka. Wystawiła przed dom śmieci i udała się do osiedlowego sklepu na skraju Werowa. Zakupiła multum kaw bezkofeinowych, jogurty z jagodami i borówkami - wszak była krótkowidzem - oraz krem pod oczy  - prezent dla mamy zza Wielkiej Wody. Plus ulubiony półkilogramowy chleb krojony. Ceglasta komórka milczała. Danieli na polu nie było godzinę. Wtorki spędzała na lekturze, sprzątała zaś w piątki. Chociaż była kalwinistką - Krucyfix zasłaniała w piątki o piętnastej. W godzinę Miłosierdzia Bożego. Wtorki były czasem lektury noblistów miejscowych i zagranicznych. A obudziła się nad ranem - z niespokojnego snu. Śniło jej się morderstwo w Grecji ! I wysoki stok. Wracając z głównej arterii - poprzez którą mknęły karetki, radiowozy i inne samochody na nieznanych - często zagranicznych rejestracjach - wracała do domu. Kajtek - pies znajda - zwykle za Danielą latał.

Daniela siedemnastego sierpnia dwutysięcznego roku przeżyje wielki szok. Dojdzie do przełomu w jej życiu. Uwielbiała swój Dworek na Wzgórzu i swoją małą codzienność.

Lipcowa Pełnia we Dworku na wzgórzu.

Daniela wstała o godzinie trzeciej.  Śniły jej się znajome wioski, w tym jedna  - gdzie nie było okupacji hitlerowskiej. Śniło jej się także - że miała w tej nie okupowanej wiosce swój gabinet pisarski. Wierzyła w reinkarnację. Wystawiła śmieci przed dworek, a następnie, przed ósmą  -  wyszła do wioskowego sklepu - gdzie napotykała przy głównej arterii mknące radiowozy, karetki, samochody dostawcze. Zakupiła dwa mleka, dwie ukochane kawy bezkofeinowe oraz dużo jogurtów na oczy - wszak była krótkowidzem. Spotkała tylko jedną dawną sąsiadkę z Miasta Wapieni - Kasię. Ale obydwóm się spieszyło. Danieli towarzyszył Kajtek - pies znajda, o nieodgadnionym wieku. Miał w karteczce szczepień wbite: Kajtek Werowski. Był to bardzo mądry pies - nie czynił on szkody ani innym psom, ani kotom, ale jego apetyt był ogromny. Danielę o trzeciej nad ranem obudził przepiękny Miesiączek Lipcowej Pełni Księżyca. Po powrocie do Dworku, Daniela wykonała telefony ze swej ceglastej komórki do rodziny zza Wielkiej Wody. W czasie Pełni - nie robiła nic. Dworek jednak tętnił swoim życiem. Obrazy Przodków łypały na siebie. Na Danielę też. Lipcowa Pełnia Księżyca była dniem odpoczynku, po zakupach dla Danieli. A we czwartki gotowała ziemniaki do udek. Była losowi wdzięczna za to, co ma. Tylko nocne ćmy zakłócały spokój tajemniczego Dworku Na Wzgórzu....

Nocna Ćma.

Wiersz z lipca ubiegłego roku. Dziś schodząc po zakupy widziałem właśnie ćmę.


Strzegła mnie.
Właśnie zakończyła swój żywot.
Wczoraj potrójną eklipsę widziałem.
Kraj Lessów mlekiem i miodem płynie.
Odprowadzone dusze przodków.
Lampy Zmierzchowe płoną.
Wiatr od Południa nas strzeże.
Trajektorie komet.
Trajektorie samolotów.
Armia Boga wszędzie.
Mleko już gotowe.
Deszcze życiodajne idą.
Dym z papierosa elektronicznego miesza się z dymem stygnącej kawy.
Peany ku czci Miesiączka piszę.
Wszędzie już tylko dusze -
 - żelazkowate kształty wzbijają się do góry.
Dzień nastał, Noc nastała.
Anioły Stróże nas strzegą.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu. Reminiscencje.

Daniela przebudziła się o trzeciej nad ranem. Wyniosła śmieci przed dom. Zażyła swoje tabletki szczęścia i wróciła do łóżka. Ceglasta komórka milczała. Obudził ją piękny Księżyc nad sąsiednią wioską. O 5.07 wyruszyła wraz ze swym kocurem Kiciusiem na obchód wioski, po ulubiony duży chleb krojony, do ulubionego sklepu na skraju Werowa. Spotykała znajomych i nieznajomych. Był deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Nie było jej godzinę. Uwielbiała obserwacje Miesiąca. Kierował jej życiem. Żyła w duchu kalendarza juliańskiego. Po powrocie z ceglastej komórki wybrała numery kolegów i koleżanek z Wielkiego Miasta, nalała kocurowi - którego wiek był nieodgadniony - dużo mleka i zaparzyła mnóstwo kaw bezkofeinowych a także lurowatych. Poniedziałki były dniem lektury. Miała trzy wydania Biblii: Nowy Testament u siebie w pokoju, Biblię Tysiąclecia także, a w piwnicy dworku miała Nowy Testament od dalekich krewnych z krainy zwanej Zalesiem. Nad ranem obserwowała smugi lotnicze nad Krajem Wąwozów. Daniela miała także psa Kajtka, który był znajdą. Jego wiek także był nieodgadniony. Biegał swobodnie po całej wiosce, donośnie szczekając. Nie robił on krzywdy kotom. A poniedziałki były przeznaczone na lekturę książek z miejscowej biblioteki. Danieli we dworku nie było aż godzinę. Po pięknej, gwiaździstej nocy nastał piękny, z oparów mgieł poranek.

PS. Lipiec dwutysięcznego roku był - z tego co pamiętam deszczowy dosyć. Nastał po parnej wiośnie, gdzie - Wielkanoc przypadła tuż przed przerwą majową :)

Piątki we Dworku na wzgórzu.

Daniela obudziła się tuż po piątej. Zażyła swoje tabletki szczęścia i wyniosła przed dom śmieci. Zaparzyła lurowatej kawy - oraz kawy bezkofeinowej. Po powrocie do domu wysprzątała gruntownie piwnicę, salon - oraz stryszek. Wyżywała się w sprzątaniu. Nalała kocurowi Kiciusiowi całą miskę świeżego mleka. Po sprzątaniu nakryła Krucyfiks - wszak była kalwinistką, to stosowała się do starych tradycji Dworku. Był deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Danieli udało się zaobserwować eklipsę słoneczną. Wzorem pierwszych chrześcijan obchodziła jako siódmy dzień tygodnia - Sobotę. Kocur poszedł spać. A Daniela sny miała niespokojne, o jeżdżeniu samochodami z odkrytymi dachami. Czuła i wierzyła mocniej. Śnili się jej znajomi, koledzy i koleżanki z czasów pracy w korporacji. Sny więc były niespokojne. Kocur drzemał. Przespała te bite osiem godzin. NA obiad miała mięso duszone do ziemniaków. Rano przywitała ją mgiełka w dolinie Nowej Rzeki. Po sprzątaniu dzwoniła do krewnych zza Wielkiej Wody i oddawała się lekturze. Seicento odpoczywało. Grunt - że przespała te osiem godzin. Dworek lśnił czystością. W piątki zawsze czytała podręcznik do łaciny, wysłużony już, oraz Dzieje Starożytnego Rzymu.

Rzymianin - z pamiętników Danieli.

Anno Domini 13 roku naszej ery. Rzymianin bezimienny stracił z oczu orszak chroniący karawanę i skierował się wraz ze swym ekwipunkiem w dolinę werowskiej łąki. Został mu tylko miecz, zbroję wyrzucił. Pieniądze metalowe też. Napił się ze źródełka, które bulgotało pod jednym ze wzgórz kraju Vistulanii. Zbliżała się noc. Postanowił naprędce zbudować szałas. Na oko miał czterdzieści lat. Pięknie wschodził Księżyc nad sąsiednim wzgórzem. Rozpalił ognisko i upiekł złowioną rybę w krystalicznie czystym strumieniu. Droga na północ czy na południe? Zdecydowanie na Południe. W Romae Aeterena pozostawił krewnych. Nie miał żony ani dzieci. Tęsknił za ojcem i matką. Musiał iść na południe. Pal licho karawanę ! Zgubił ją, ale inny Rzymianin będzie ją asekurował po złoto północy - bursztyn. Teraz należało przetrwać. W Vistulanii mieszkali Germanie i Celtowie. Istna mieszanka. Nie bał się ich, gdyż w jego żyłach, oprócz italskiej płynęła też krew Germanów i Celtów.

Rzymianin to bardzo ważna postać. Siedemnastego Sierpnia dwutysięcznego roku, po wielkiej burzy w życiu Danieli Werowskiej - spotka ona w domku w dolinie Zielarkę, Rzymianina, Joachima Ferrum - średniowiecznego werowskiego alchemika, spotka też Adelajdę Pent. Wszyscy będą mówić językiem wspólnym - i wszyscy - nad ranem odnajdą swe duchowe i życiowe ścieżki.

Wspomnienia Danieli z czasu pracy w korporacji.

Daniela Werowska tuż po ukończeniu studiów filologicznych, podjęła się pracy w korporacji. Ciężki to był los. Miasto Wapieni liczyło blisko dwa miliony ludzi. Była to agencja reklamowa. Daniela swoim seicentem musiała podróżować między Centrum a  trzema filiami. Ale zarabiała dobrze. Była ostrożnym kierowcą. Podpadała jednak szefowi, który ją wyczuł - że jest słaba psychicznie. Jednak Daniela się nie poddawała. Brała zlecenia jak popadnie, uwielbiała nadgodziny. Z co niektórymi kolegami i koleżankami w pracy była skonfliktowana. Ale mogła liczyć na wsparcie rodzinny zza Wielkiej Wody. Nie miała czasu dla siebie, dla Elle Nofaque. Pisała w tym czasie opowiadanie "Cmentarne Nowele". Miało swoich fanów. Jak jej powiedział raz ojciec - Stanley Werowsky - jeśli ktoś wyczuję, że ktoś jest słaby psychicznie - wtedy się nad nim pastwi. Daniela w każdej pracy prawie podpadała szefom. Brała garściami tabletki uspokajające. I często się modliła. A jej modlitwy zazwyczaj były wysłuchiwane. W końcu pewnego dnia w czasie wieczornej kąpieli - wyczuła guzek w lewej piersi. Wpadła w panikę. Nazajutrz pojechała do prywatnej kliniki na badania. Pobrano biopsję. Wtedy to - pierwszego lipca dwutysięcznego roku postanowiła złożyć wymówienie i uciec do Werowa na dwa miesiące. Czekać miała na wynik badania dwa miesiące. Ale młody pan doktor zalecił spokój. DAniela szybko spakowała rzeczy, kocura Kiciusia  - który z nią podróżował seicentem i wyruszyła w stronę Werowa. Był to już inny kanton. Kanton Lessański. Praca w korporacji, mobbing, bycie w pracy jak ogień - to ją wykończyło. Zdała klucze do wapieńskiego mieszkania i wyjechała do rodzinnego domu. Wtedy to  - skorzystała z usług Aarona Tarchera, który przyjmował w Wichrowym Mieście - w kantonie lessańskim - oddalonym od Werowa o 40 kilometrów. To wtedy  - w lipcu dwutysięcznego roku odbyła przyspieszoną psychoanalizę bez kozetki w liczbie stu. Codziennie po kilka godzin. Ale jak wiemy, zerwała ją i poszukałą dobrego specjalisty rodzinnego. "Ora et labora" - to często jej towarzyszyło od dziecka. Miała dwa miesiące oczekiwania. Na wyrok lub na cud. Ale jako osoba, która przyszła na świat z pokaźnym zasobem intuicji - wierzyła żę będzie dobrze.  Werów na nią czekał w oddali. A co do korporacji - była to agencja reklamowa "Style 9". Daniela jako kalwinistka głęboko wierzyła w predestynację. Spakowała rzeczy i uciekła do Werowa.

Wtorki we Dworku na Wzgórzu. Reminiscencje.

Daniela obudziła się o świcie i zażyła swoje tabletki szczęścia. Tej nocy nie śniła. Jakieś tam urywki z dawnych lat. Wystawiła przed dom śmieci, - i wróciła do łóżka. Ceglasta komórka milczała. Przed szóstą wyszła na obchód wioski. Wraz ze swym kocurem. Tęskniła za kolegami i koleżankami z czasu studiów na filologii lessańskiej. Nie było jej kwadrans. W dolinie Rzeki panowała mgiełka. Tęskniła też za ukochanym lektoratem łaciny. To właśnie patrząc na dolinę Nowej Rzeki - snuła swoje opowieści - między innymi o Rzymianinie, który odłączył od swego orszaku. W sklepie kupiła mleko, kartofle i ulubioną kawę bezkofeinową. Wioska powoli budziła się do życia. Pamiętała także czasy swej edukacji licealnej - Mama Iga optowała za medycyną, Tata Stanley za prawem. Jednak wybrała filologię. Kocur wszędzie jej towarzyszył. Po powrocie do Dworku - zabrała się za generalne sprzątanie parteru, tarasu oraz stryszku. Wyżywała się w sprzątaniu. Mgliste deszczowe lato dwutysięcznego roku. Acz z przebłyskami Słońca. Wychodziła zawsze, gdy widziała już eklipsę. Często widywała też eklipsę nie tylko Słońca, ale i Miesiączka. Zaś Swemu Aniołowi Stróżowi nadała imię Ewangelisty - Marek. Półtora miesiąca - pierwszego września miało się okazać - co jej los gotuje.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się po cudownych snach o godzinie 4.40. Wyniosła śmieci i wróciła do domu. O 4.45 zażyła swoje tabletki szczęścia, po czym sprawdziła ceglastą komórkę. Wyszła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. A mamy zimne, chłodne lato dwutysięcznego roku. Kupiła na samym krańcu wsi mały chleb krojony i cztery kajzerki - oraz mleko dla kocura. Poniedziałki były dniem pisania książki, drobnych porządków oraz lektury. Zaparzyła ukochanej kawy bezkofeinowej i sprawdziła komputer. Zapisała tam swoje sny. I co ciekawe - nad jej dworkiem przeleciał samolot do Rzymu. Ze wschodu. Zapisała to skrzętnie w pamiętniku. Poniedziałki. Kochała poniedziałki. Sama musiała się mierzyć ze swymi demonami. Korporację rzuciła w diabły. A może to Ojciec - Stanley Werowsky tym razem przeleciał nad dworkiem? Sama już nie wiedziała. Odkąd zerwała terapię i przeszła na farmakologię - była pełna spokoju ducha. Zaobserwowała eklipsę słoneczną. A poprzedniej nocy widziała przepiękną koniunkcję Wenus i Miesiączka. Ale wróćmy do poniedziałków. Zaparzyła bezkofeinową kawę, wzięła prysznic, zapisała sny, rozmowę z sąsiadami i oddała się relaksującej lekturze. Na obiad miała zupę pomidorową z ryżem. Z niedzieli.

Piątki we Dworku na Wzgórzu. Porządki.

Daniela przebudziła się nad ranem. Zjadła lekkie śniadanie i poszła spać. O godzinie 5.55 obudziła ją Pani Porządnicka. Wymieniły zdawkowe zdania, Daniela o o szóstej zażyła tabletki szczęścia, i wyruszyła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. Kupiła jeden mały chleb krojony u kresu Werowa,  sześć kilo ziemniaków, pięć kajzerek i kawy bezkofeinowe - ulubione. Wróciwszy, zabrała się za sprzątanie. Zajęło jej to raptem 45 minut. W każdy piątek nakrywała Krucyfiks leżący w jej salonie chusteczką. Najbliższa była jej bowiem denominacja Staro - Chrześcijańska. Zerwała relację terapeutyczną z Aaronem i czuła się z tego powodu dumna. Ceglasta komórka milczała. Mamy deszczowe lato dwutysięcznego roku. Daniela po północy widziała radiowóz. Piątki były celebracją sprzątania, bardzo wolnego, jak w  mindfulness. Kiedyś ćwiczyła jogę - teraz musiała postawić na farmakologię. Zaspana chciała sobie przypomnieć krótki sen - ale nic nie pamiętała. Skraj Werowa był bardzo ruchliwy. Nie tęskniła za Wielkim Miastem, gdzie pozostawiła przyjaciół z korporacji. Tym razem nie sprawdziła zakrzywień czasoprzestrzeni. Obrała ziemniaki - w piątki zazwyczaj smażyła do nich jajka. Kocur Kiciuś za nią wszędzie biegał. Jak Daniela kochała sprzątać ! Uwielbiała to i relaksowała się przy tym. Nie było jej długo we dworku. Po sprzątaniu kawa lurowata - oraz kawy bezkofeinowe. Nurtowała ją nadal Zielarka - której mieszkańcy wydali na śmierć narzeczonego w czasie II wojny światowej. Nie mówiła nic, odpowiadała tylko lekkim skinieniem głowy na "dzień dobry". Werów się zmieniał. A Daniela była kalwinistką, sama jej rodzina oraz wioska była mieszana religijnie. Było trochę rzymskich katolików, było trochę arian, było trochę kalwinistów. Daniela próbowała odgadnąć wiek kocura Kiciusia - był nieodgadniony. Polował na tarasie dworku na wróble i owady, ale mrówki zostawiał w spokoju. Dwutysięczny rok, lipiec. Deszczowe, mgliste lato, chłodne, acz z promieniami Słońca. Danieli zawsze udawało się zobaczyć eklipsy - tak słoneczne jak i księżycowe.


Środy we Dworku na Wzgórzu. Zmierzając ku Nowiu.

Daniela przebudziła się o godzinie 6.00 . Obudził ją telefon przyjaciółki z Miasta Wapieni. O szóstej piętnaście zażyła swoje tabletki, a o godzinie 7.05 wyruszyła z kocurem Kiciusiem do wioskowego sklepu. Werów był pusty, ale z czasem zapełniał się ludźmi. Czekała z upragnieniem na lipcowy Nów Księżyca. Rano zaobserwowała eklipsę słoneczną. A Nów Księżyca obserwowała od dwóch lat. Nauczył ją tego brat Sylwester. Napotykała samych sąsiadów. Zakupiła dwie ulubione kawy bezkofeinowe i wróciła do dworku. Środy były czasem czytania. A co na Nowiu? Na Nowiu Księżyca Daniela brała gorące kąpiele w olejkach eterycznych, i obserwowała na tarasie domu eklipsę Słoneczno - Księżycową. Sny tej nocy miała bardzo spokojne. Chociaż śniły jej się Kościoły, Sąsiedzi, bliska i dalsza rodzina oraz koledzy i koleżanki z czasów pracy w korporacji. Nurtowała ją Zielarka - magister farmacji, mało mówiący o sobie samej. Wciąż przeżywała wydanie swojego narzeczonego w czasie II Wojny Światowej. Daniela przed wyjściem sprawdzała też zakrzywienia czasoprzestrzeni. We środy czytała , popijając ulubione kawy bezkofeinowe, oraz czytała. Zaś na Nowiu Księżyca głęboko się relaksowała. Wróciła z obchodu wioski, brała prysznic - i czytała.
Zaś Nów Księżyca był dla niej uroczystym świętem.

Wtorki we Dworku na wzgórzu. Daniela zrywa relację z Aaronem Tarcherem.

Mgliste, ponure lato dwutysięcznego roku.
Daniela przebudziła się o piątej, zażyła leki i wystawiła przed dom śmieci. Zaobserwowała eklipsę słoneczną. Za niedługo miał być nów.
Sprawdziła ceglastą komórkę - były telefony od przyjaciół zza Wielkiej Wody.
Szybko oddzwoniła po czym zapisała swój sen.
W południe zadzwoniła do Aarona:
- Witam Panie Aaron. Postanowiłam przerwać terapię. Minęło sto sesji.
-Witam Pani Danielo. Czy jest Pani tego pewna?
- Tak, jestem tego pewna. Nie mam już pieniędzy.
- Rozumiem, że pieniądze to ważna rzecz, ale mieliśmy omawiać sprawy związane z Pani kobiecością.
- Nie będę rozmawiał na ten temat.
- Ale Pani wie, że terapia pozostanie niedomknięta.
- Wiem - i dlatego postanowiłam sobie radzić farmakologicznie.
- Rozumiem Pani Danielo. Ale w przyszłości, jeśli Pani będzie chciała uzyskać pomoc, zawsze ją u mnie znajdzie.
- Dziękuję. Poradzę sobie . Mam leki i wsparcie rodziny i przyjaciół.
- Trudno Pani Danielo, to Pani wybór. A więc do widzenia. I powodzenia !
- Dziękuję Panie Aaron. Wszystkiego, co najlepsze.
Daniela była z siebie dumna.
Aaron rozgrzebywał jej emocje i samą sobie pozostawiał. Czuła się wolna.
A we wtorki zwykle sprzątała i czytała. Albo odsypiała nieprzespane noce. Tę spędziła ze swoją lornetką, na obserwacji Gwiazdy Wieczornej.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się nad ranem. Wyniosła śmieci przed dom. Zażyła swoje tabletki szczęścia i wyruszyła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. Było deszczowe, chłodne lato dwutysięcznego roku. Szła spokojnie - zakrzywienia czasoprzestrzeni były na jej korzyść. W werowskim  sklepie na końcu wioski, który był dość duży - zakupiła trzy mięty z Herbapolu - ulubione !. Zakupiła też dwie kawy bezkofeinowe Anatol i Inkę - oraz dwa duże ulubione kartonowe mleka łaciate. Spotykała samych znajomych i sąsiadów. Po powrocie do domu zapisała swój sen, a był dosyć niespokojny. Ceglasta komórka milczała. Zwykle odczekiwała aż leki zaczną działać, jednak poszła "na żywioł". Poniedziałki były dniami przeznaczonymi na lekturę ukochanych książek Lucy Maud Montgomery. Czy wierzyła w reinkarnację? Chyba tak. Zbliżał się Nów Księżyca. Stan konta był stabilny. Po powrocie wzięła też prysznic i wysyłała ceglastą komórką esemesy do rodziny zza Wielkiej Wody. Miała dwa miesiące czekania na wynik badań. Ale była pełna nadziei. Była rannym ptaszkiem. Kochała też do żywego swych sąsiadów.

Prolog Wielkiego Oczekiwania - przypomnienie wpisu.(wysłany bodajże do Novae Res)


Nazywam się Daniela Werowska i mam 30 lat. Urodziłam się 19 maja 1970 roku w Wichrowym Mieście. Jestem pracownikiem korporacji. Z wykształcenia jestem filologiem. Cierpię na nerwicę i depresję. Uwielbiam sherry, kawę i papierosy. Po Kraju podróżuję swoim niebieskim seicentem. Kraj Lessów leży na południu Północnego Kraju. W Wielkim Mieście zostawiłam przyjaciół i rodzinę. Podobnie jak za Wielką Wodą. Jestem protestantką. Jestem też potomkinią lokalnej szlachty.

Do Werowa przybyłam pierwszego lipca 2000 roku. Wiosna byłą niezwykle duszna i gorąca. Wzięłam dwa miesiące bezpłatnego urlopu, żyję już i tak na kredyt. Mam za sobą dwie próby samobójcze. Pierwszej dokonałam na studiach, połykając siedem tabletek Afobamu. Na szczęście wszystko zwymiotowałam. Drugiej próby dokonałam niedawno, nad Nową Rzeką. Na szczęście przeżyłam. Trafiłam do Pani Doktor i do bioenergoterapeuty. A to wszystko po nieudanej psychoterapii, zachęcona do niej przez mojego brata, który sam jest psychologiem. Rodzina moja , rodzice i brat zostali za Wielką Wodą. Jestem sama jak palec. Przeszłam też ustawienia systemowe. Z nich wynikało, że to Ja jestem kozłem ofiarnym.Trafiłam też do bioenergoterapeuty, który powiedział, że przeżyłam, bo mam mocnego Anioła Stróża. I że czeka mnie świetlista przyszłość. Jednak zalecił on poszukiwanie specjalisty, który trafi w lek.

Pani Doktor, do której trafiłam, rozpoznała zaburzenia lękowo – depresyjne. Dostałam Xanax i Seroxat. Jestem wrakiem człowieka. .Pracuję w agencji reklamowej. Jestem odludkiem. Po prostu, stronię od ludzi.

Piszę wiersze, co mi pomaga. Jestem romantyczką. Uwielbiam patrzeć w nocne, rozgwieżdżone Niebo. I w Księżyc. Piszę poezję. Nie mam narzeczonego.

Werów leży na Południu Kraju. Otoczony jest wspaniałymi wzgórzami pełnymi strumieni i wąwozów. Jestem jednak Dzieckiem Nocy. Mój pierwszy sen z dzieciństwa to obraz milionów Księżyców i mnóstwo rowerów naokoło nich. Uwielbiam słuchać relaksującej muzyki. To podobno podnosi poziom serotoniny. Jednak z cukru i soli zrezygnowałam całkowicie.

Podobam się mężczyznom. Mam piwne oczy po odległych przodkach i kasztanowe włosy, które pod Słońce wydają się być czerwone. Jako dziewczynka cierpiałam na zaburzenia odżywiania. Kiedy mam dobry okres tyję, kiedy przeżywam lęki i łapię doły – chudnę. W każdej pracy podpadałam szefom. Dążę do tego jednak, by być w pełni niezależną kobietą.

Ukochany Werów to wioska na szczycie której stoi Dworek. Parter jest murowany, strych jest drewniany. Został wzniesiony przed Potopem Szwedzkim, przez moją Przodkinię, Ariankę, Adelajdę Pent. Adelajda była kobietą – samoukiem. Byłą astronomem, zajmowała się astrologią też jak i ziołolecznictwem. Korespondowała z najtęższymi głowami zachodniej Europy. Zniknęła w tajemniczych okolicznościach, zostawiając Męża i dwójkę dzieci.

Dworek był już wielokrotnie remontowany. Rodzice i Brat zza Wielkiej Wody przysyłali mnóstwo pieniędzy na jego remont, akurat kiedy Ja byłam w Wielkim Mieście. Dworkiem opiekuje się Pani Czyściocha, która uwielbia gotować, sprzątać, prać oraz kocha jak Ja koty i psy. Dworek wielokrotnie przewijał się w moich snach, na strychu jest Galeria Przodków. Boję się tych portretów, łypią na mnie oczami. W dzieciństwie często uciekałam do piwnicy, by przeżyć lato. Zaczęłam nawet pisać "Pamiętnik ze świata ciemności". Bo upały mnie dobijały. A rok 2000 był wybitnie upalny.

Nad Krajem Lessów ścierają się dwa klimaty: podzwrotnikowy, i polarny. Klimat mamy iście szalony. Przepowiadacze Pogody ukuli nawet termin: żyjemy w Kraju o umiarkowanym klimacie i o nieumiarkowanych wahaniach. Nie trzeba wyjeżdżać za Granicę, by poczuć się jak na Południu Europy. Zresztą boję się latania samolotami. Wszędzie przemieszczam się swoim seicentem, albo busami lub autobusami.

A teraz kilka słów o Adelajdzie Pent. Jak wspomniałam, była Arianką, przez co stała nieco z boku swojej Rodziny. W annałach dworku odkryłam, że zbudowała lunetę wcześniej niż Galileusz. Była samoukiem. Reszta jej familii była kalwińska. Z jej pamiętników pozostały strzępki. Pisała po polsku i po łacinie. Dwa lata lektoratu łaciny na filologii polskiej pozwolił mi na odczytanie tych urwanych informacji. Kiedy nadeszła Kontreformacja, Adelajda ze szczytu Pagórka obserwowała z oddali płonące dworki innowierczej szlachty. Prawdopodobnie uciekła na koniu na Południe, nie zostawiając żadnego śladu.

Kraj Lessów to kraina mlekiem i miodem płynąca. Pełno jest gorących, cudownych źródełek. Pełno jest dzikiej przyrody. Kiedyś zachęcałam okolicznych Rolników, których pracę niezwykle szanuję, do agroturystyki. Niektórzy posłuchali mej rady. Sama sobie organizuję ten wypoczynek.

Panicznie boję się pająków i innych owadów. Jednak dworek był od nich zupełnie czysty. Po przyjeździe od razu zabrałam się za przemeblowanie parteru i gruntowne porządki, a Pani Czyściosze dałam wolne.

Biorę garściami Afobam. Palę papierosy . W weekendy piję sherry. Swoim zachowaniem i histeriami spowodowałam, że wszyscy ode mnie uciekają.  Mam dwa miesiące, by uporządkować swoje życie. W dzień śpię, żyję w nocy. W dzień szczelnie zasłaniam żaluzje. Musiałam przerwać psychoanalizę bez kozetki.

Żyję od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu. W dodatku niedawno zmącił mój spokój fakt, że odkryłam dzięki Internetowi swoje żydowskie pochodzenie. Więc jestem Lessanką i Żydówką. Zresztą od dziecka byłam inna. Co wmawiali mi wszyscy naokoło. Byłam kozłem ofiarnym. Nienawidzę dużych miast. Nienawidzę Wichrowego Miasta ani Miasta Wapieni. Lato spędzam w piwnicy, przynajmniej dnie, byle jakoś funkcjonować. Kiedyś byłam histeryczką, teraz wszyscy dali mi spokój. Nie mam żadnych powierników w realu, tylko same znajomości internetowe.

Przeszłam ustawienia systemowe. Widzę i czuję więcej. Ludzie ode mnie uciekali często, bo czytam z nieświadomości zbiorowej. Kocham jak moja przodkini astrologię, astromancję i wszystko co niezwykle. Parny rok 2000 to rok nadziei. A mam mocnego Anioła Stróża. Ma na imie Marek. Często widzę eklipsę Słońca i księżyca.

Niedziele we Dworku na Wzgórzu.

Po sobotnim odpoczynku, przychodził czas na niedziele. Daniela Werowska miała już telewizję satelitarną. Kocur Kiciuś uwielbiał siadać w pobliżu telewizora i dekodera. Daniela - przypomnijmy - była kalwinistką, zaś cała rodzina była mieszana religijnie. Oglądała nabożeństwa w telewizji satelitarnej właśnie. Sam Werów po czasie szesnastowiecznej Reformacji był też mieszany. Werów dwutysięcznego roku liczył sobie tysiąc dusz. Był przecięty na dwie części ruchliwą arterią, którą można było dojechać do Miasta Wapieni. W Niedziele Daniela gotowała głównie zupę pomidorową. A także - z samego rana wybierała się na obchód wioski. z nieodłącznym dużym Kocurem, którego bały się wszystkie okoliczne psy. Daniela zerwała z Aaronem Tarcherem - swoim psychoanalitykiem ostatecznie. Zaliczyła 100 sesji - psychoanalizy bez kozetki, w tym - jak wspomnieliśmy było pięć godzin, gdzie rysowała drzewo genealogiczne swego Rodu i nanosiła na nie relacje rodzinne. Bardzo wiele się dowiedziała, i postanowiła na terapię już nie jeździć. W nocy z soboty na niedziele dzwoniła głównie do rodziny zza Wielkiej Wody - oraz do bliższych i dalszych znajomych. Rodzina kazała jej się oszczędzać. A psychoanalizę zerwała - po konsultacji z ukochaną Panią Doktor rodzinną. Niedziele były leniwe i pracowite zarazem. Lato dwutysięcznego roku zaś - wybitnie mgliste i deszczowe. Nadeszło po upalnej , gorącej wiośnie, gdzie Wielkanoc wypadła tuż przed długim weekendem majowym.

Lipcowe Dnie i Noce. Piątki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela wreszcie się wyspała. Sprawdziła ceglastą komórkę i czas. Zaparzyła bezkofeinowej kawy i wybrała się na obchód wioski. Świeciło jednocześnie Słońce w znaku Raka i Miesiączek zmierzający do Nowiu. Piękny był to widok ! Daniela bała się psów, ale te w Werowie akurat jeszcze spały. Poszła do ulubionego sklepu wioskowego po kawę bezkofeinową i dwa duże krojone chleby. Ceglasta komórka została we Dworku. Na krańcu wioski zawsze napotykała a to patrole, a to karetki, a to radiowozy. Chociaż była kalwinistką, to zawsze w Piątek o piętnastej zasłaniała Krucyfiks w swoim pokoju. Piątki we dworku były dniami sprzątania. Pani Porządnicka dostawała wolne. Stan konta Danieli był zawsze stabilny. Na wyniki badań musiała jeszcze czekać półtora miesiąca. Sny - te były niezwykle spokojne. Śnili jej się koledzy i koleżanki z korporacji w Mieście Wapieni. W Kraju Wąwozów lato dwutysięcznego roku było bardzo mgliste i deszczowe. Po powrocie Daniela zabierała się za porządki. Lubiła, gdy wszystko lśniło. Tylko strych pozostawał nietknięty.

Lipcowe Dnie i Noce. Ciąg dalszy. Czwartki we Dworku na Wzgórzu.

Mamy deszczowy i chłodny lipiec dwutysięcznego roku. Daniela przebudziła się już tradycyjnie nad ranem. Sprawdziła czas na ceglastej komórce, wyniosła śmieci przed dworek i wróciła na łóżko. Nie mogła jednak zasnąć. Sprawdziła więc zakrzywienia czasoprzestrzeni - i - po piątej wyruszyła na obchód wioski. Spacerowała w świetle wschodzącego już Słońca, a także w świetle Księżyca - zmierzającego do Nowiu. Zakupiła dwa niskotłuszczowe mleka, w sklepie na krańcu wioski, ukochane kawy bezkofeinowe też. A także świeży chleb. Była rannym ptaszkiem. Snów nie pamiętała już. Ale pamiętała stare przysłowie: "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Czwartki były dniem lektury ukochanych lektur z dzieciństwa. Między innymi Lucy Maud Montgomery. Wszędzie towarzyszył jej kocur Kiciuś. Przybłęda, o nieoznaczonym wieku. We wiosce pełno było bezpańskich psów. Nad głową przelatywały samoloty. Daniela najlepiej czuła się w swoim Dworku. Na porannym obchodzie dawnych włości - spotykała samych dobrych Ludzi.Do domu wracała głównie po godzinie. Często widywała eklipsy Słońca i Księżyca. Czwartki to dni powolnego sprzątania i przygotowywania się do odpoczynku sobotnio - niedzielnego. Seicento miało wolne.

Lipcowe Noce i Dnie we Dworku na Wzgórzu. Środy.

Daniela Werowska była rannym ptaszkiem. Przebudzała się zwykle po pierwszej w nocy. Sprawdzała czas, na ceglastej komórce oraz na komputerze. Trzy lata wcześniej zdarzyło się bowiem, że po jednej nieprzespanej nocy - przespała aż trzy dni ! Trzy dni wycięte, wyjęte z życiorysu. Środy były zwykle dniami, kiedy to Daniela z samego rana wyruszała na obchód wioski. Kupowała ulubione mleko, chleb oraz ziemniaki. A to wszystko we wioskowym sklepie, na samym końcu wsi. Jak to mawiała: spotykała same Anioły i Archanioły. Jak to neurotyczka, czerpała garściami z nieświadomości zbiorowej. Często wykręcała we środy - zazwyczaj - numery telefonów do Rodziny zza Wielkiej Wody. Często wybierała numer brata, chcąc odreagować jakieś codzienne smutki. A na poranne spacery zabierała swego ukochanego kocura zwanego Kiciusiem. We środy także gotowała zazwyczaj schab z kością. A także pijała albo wodę mineralną - lub -  lurowate kawy, a czasem bezkofeinowe.

Zimny, deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Daniela kochała spacery wtedy, gdy Słońce i Miesiączek były jednocześnie widoczne na nieboskłonie. Rodzinę miała liczną. Miasto Wapieni zostawiła daleko za sobą - lecz - czekała z niecierpliwością na wyniki badań. Poruszała się nowym jeszcze seicentem. Żyła od pełni do pełni księżyca.

Ale wróćmy do śród. Były czasem refleksji. Jak to określiła ją znajoma - była typem myślicielki. Daniela miała trzydzieści lat i całe życie przed sobą. Od dawna nie była przeziębiona. Tylko bardzo znerwicowana. We środy zazwyczaj - kontemplowała oprócz czytania- mgiełkę w dolinie Rzeki, gdzie stał ciekawy domek, graciarnia rodowa.

Wiersz Danieli z czasu studiów - Noc Czarnoksięska.

Za sobą zostawiłam marzenia.
Zstępując do czeluści piekieł.
Spotkałam tam nieboskie stworzenia - owite mgłą niebieskich mgieł.
Czarnoksiężnik na trójnogu już siedział.
Odczytywał skomplikowane horoskopy.
Nic o mnie głupiec nie wiedział - spojrzałam w dół, pod stopy.
Robactwo przeróżne się panoszyło -
- pająki, karaluchy jeszcze zgraje szczurów.
Tymczasem coś ten krajobraz zmieniło.
Wystrzeliło mnie wysoko, ponad piękno zimnych marmurów.
Anioł pod gwiazdozbiorem Strzelca - podał mi Księgę Przeznaczenia.
Zobaczyłam tam marzenia znajomego Topielca -
 - spełnione wszystkie - co do urojenia.
Ta noc była niezwykła.
Widziałam Zmarłych powracających zza grobu.
Lecz nagle pękła klepsydra - poczęłam gotować się do powrotu.
Zahaczyłam jeszcze o wzgórze nad łąką -
 nieziemski był to widok.
Spadająca gwiazda kochankom uległa -
 rozbłysła piękną, srebrzystą poświatą.
Takie noce są rzadkie, ale się zdarzają.
Pamiętaj jednak, mój Drogi - że nie wszyscy z tych wędrówek powracają.

Wielkie Piątki we Dworku Na Wzgórzu - reminiscencja Danieli.

Mamy deszczowe, zimne lato dwutysięcznego roku. Daniela o świcie, sprawdzając odpowiednie zakrzywienia czasoprzestrzeni, zabrała na spacer Kocura i wybrała się na obchód po Werowie.  Zaparzyła ulubioną kawę czarną - a pijała zimną, oraz ulubioną bezkofeinową. Świecił Miesiączek zbliżający się do Nowiu, oraz już Słońce. Napotykała znajomych i nieznajomych. A oto jak wspominała Wielkie Piątki.

W Kraju Wąwozów Wielki Piątek był dniem tak zwanych Sobótek. Już popołudniem szkolna , sąsiedzka gawiedź gromadziła się przy gospodarstwach, szykując stare opony i ropę. O zmierzchu opony wytaczano na pobliskie wzgórza, polewano je ropą i podpalano. Czasem przez nie skakano. Co niektórzy poznawali w czasie nich po raz pierwszy smak alkoholu. Daniela miała szesnaście lat, gdy poczęstowano ją sąsiedzkim samogonem. Zabawa przy oponach trwała zwykle do Północy. O Północy zjeżdżali się rodzice kolegów i koleżanek, by zabrać ich do domów. Nasza bohaterka jednak była kalwinistką, jednakże Wielkanoc obchodziła po katolicku. Oglądała wtedy wówczas bardzo często "Quo Vadis" z 1953 - go roku, snując marzenia o Rzymianach podbijających okoliczne ziemie. Wielkie Piątki były czasem zjazdów rodzinnych. Dworek wówczas tętnił życiem. Ale najważniejsze były Sobótki. Pradawny zwyczaj, który z czasem zanikł.

I znów wracamy do deszczowego lata dwutysięcznego roku. Daniela jako ranny ptaszek, powracała z obchodu wioski w doskonałym nastroju. Komórka ceglasta zwykle była wyłączona.

Wtorki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela obudziła się nad ranem. Wyniosła śmieci przed dom, nastawiła czajnik na bezkofeinową kawę. Pani Porządnicka dostała urlop na czas nieokreślony. Posprzątała parter, zaś po kawie poszła na strych. Postanowiła z salonu na strych właśnie przenieść portrety łypiących przodków. Było zimne, deszczowe lato dwutysięcznego roku. Tuż przed ósmą wyszła na pole - by zaczerpnąć świeżego powietrza. Niebieskie seicento też miało wolne. Takie lato kochała - znów widziała eklipsę nad Werowem. Spotykała samych nieznajomych. A wyprawiła się po dwie butelki mleka oraz ukochaną kawę. Nie było jej raptem dziesięć minut. Ceglasta komórka odpoczywała. Odkąd zerwała relację z Aaronem - była i czuła się wolna. Do znaków zapytania należy religijność Danieli. Wychowana w mieszanej religijnie rodzinie - sama czuła się najbliżej denominacji Staro - Chrześcijańskiej. Wielkanoc obchodziła jednak po katolicku. Pełnie Księżyca, oraz wschody i zachody Słońca były dla niej niezwykle energetyczne. Ale mamy lato dwutysięcznego roku - i głęboki relaks naszej głównej bohaterki, która we wtorki na wzgórzu najpierw spacerowała, a potem sprzątała. I czekała na ukochaną Pełnię Miesiączka.

Wiersz Danieli z czasów studiów.

Bezsenność.

"Zasypiając po zmroku - zasypiasz z wątpliwą nadzieją -
 - że Twoje demony nie zrobią półkroku co najmniej do trzeciej nad ranem.
Zażyłaś tabletkę nasenną - za oknem półświatła osiedla -
 - śnisz noc, odległą, wiosenną - lecz bańka nocnych widziadeł jest smętna.
Na niebie króluje księżyc w nowiu - i tak nie jest tu ważny.
Budzisz się jak zwykle - przed Północą - Twój cień na ścianie straszy.
Letnia Noc, Zimowa Noc.
Cóż je wspólnego łączy?
Bezsenność trwa i będzie trwać - póki żywota kto nie zakończy.. "

Wtorki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się po spokojnym śnie o 7.00. Sprawdziła ceglastą komórkę, włączyła komputer. Zakrzywienia czasoprzestrzeni były na korzyść, więc wybrała się po nocnej obserwacji Miesiączka na obchód Werowa. Zakupiła chleb, w sklepie na końcu wioski, ukochaną kawę bezkofeinową, oraz dużo herbat ziołowych, mleka i jogurtów z borówkami - wszak była krótkowidzem. Wcześniej obrała ziemniaki - we wtorki zawsze gotowała żurek. Po powrocie, godzinnym niemal - zażyła swoje tabletki szczęścia. Dzwoniła koleżanka zza Wielkiej Wody, ale Daniela postanawiała nie oddzwaniać. Zabrała się za lekturę rewelacyjnych - "kapitalnych!" - książek o starożytnym Rzymie. Nakarmiła kocura Kiciusia. Nie mogła odgadnąć jego wieku. Noc była piękna, gwiaździsta. A dzień mglisty i zimny. Daniela dumnie walczyła ze swymi demonami z przeszłości. Miała dwa miesiące relaksu przed sobą. I oczekiwanie na wynik badań. Pani Czyściocha dostała wolne. Posprzątane bowiem we wtorek było tak - że z podłogi można było jeść. Daniela bowiem kochała sprzątanie.

PS. Zapraszam też na Imperium Lektur Blogspot - tam są też fragmenty innych, psychodelicznych opowieści.

Środy we Dworku Na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się o 5.15. Zażyła tabletki szczęścia, zaparzyła multum kaw bezkofeinowych oraz słabe lurowate, i wyszła na pole. Wróciła dopiero o 7.10. Spacerowała - uwielbiała to. Ceglasta komórka milczała. Po dwugodzinnym spacerze załączyła swój komputer. Spisywała w nim swoje sny, oraz poezję. Niebo było tuż po nowiu. Doszła do głównej arterii Werowa, gdzie napotykała zazwyczaj karetki i radiowozy. Wróciła zrelaksowana z ulubioną kawą sypaną oraz rozpuszczalną. Środy były dniem odpoczynku. Wtedy Daniela odpoczywała po obserwacji nocnego rozgwieżdżonego Nieba. Pozdrawiała znajomych, pozdrawiała sąsiadów. Pani Porządnickiej dała urlop na czas nieokreślony. Sprzątała zaś w piątki. Była osobą mocno wierzącą. "Wiara czyni cuda" - to zawsze jej powtarzała prababcia Róża. Daniela wyłączyła telefon, wyłączyła komputer - i rozpoczynała środowy relaks, po nocnych obserwacjach oraz spacerze w świetle wschodzącego Słońca.

Letnie Wtorki na Nowiu Księżyca.

Daniela przebudziła się nad ranem i zażyła tabletki szczęścia.
Wystawiła śmieci przed dom i poszła do łóżka.
O szóstej dziesięć - było już widno - wybrała się ze swoim kocurem zwanym Kiciusiem  - na obchód wioski. Zabrała okulary przeciwsłoneczne, by obserwować Lipcowy Nów Księżyca. Doszła do głównej Drogi, łączącej Werów z Miastem Wapieni. Napotykała samych Dobrych Znajomych i Nieznajomych. Każdego nazywała Aniołem. Wróciła po dwudziestu minutach do domu, i zaparzyła mocnej melisy z miętą oraz bezkofeinowej kawy. Sprawdziła ceglastą komórkę - nikt nie dzwonił.
Wyszła na taras, by dzięki przypalonej szybce obserwować Lipcowy Nów Księżyca.
Zaobserwowała ukochaną Eklipsę ! Oraz olbrzymie halo wokół Słońca. Potem wzięła gorący prysznic i zabrała się za lekturę wspaniałej Lucy Maud Montgomery.

Niedziele we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się tuż przed świtem. Załączyła ceglastą komórkę, zażyła pigułki i wyszła na pole. Nikogo nie spotkała. Telefon milczał. Nikt nie dzwonił. Po obchodzie swojej wioski - zabrała się za czytanie pamiętników Adelajdy Pent - pierwszej kobiety w rodzie - Arianki. Adelajda Pisała po łacinie. Trzy lata lektoratu na filologii polskiej w Mieście Wapieni  - pozwoliły jej na czytanie ze zrozumieniem. W niedzielę zawsze gotowała sobie zupę pomidorową. Po spacerze zabierała się też za dzwonienie do Rodziny. Tym razem wybrała numer Mamy Igi.
- Mamo, to Ty?
- Tak Danielko.
- Co porabiasz?
- Zapomniałam, że w Kraju Wąwozów jest dzień, a za Wielką Wodą już noc.
- Wypiłam na śniadanie mleko. Mam słabe zęby i kości, więc mleka nie żałuję. Na obiad zupa pomidorowa. Zażyłam tabletki szczęścia i wyszłam na obchód wioski. Pustki.
- Nie zapominaj o sobie. Masz się oszczędzać. Co jeszcze robisz?
- Noc Mamo była piękna, gwiaździsta. Lubię kontemplować Księżyc i eklipsy słoneczne.
- Masz to po Stanley'u. Jesteś romantyczką Danielko.
- Tak, Mamo - Romantyczką.
- Odpoczywaj, będziemy w kontakcie.
- Pa Mamo, pozdrów wszystkich.
- Trzymaj się Danielka !
Lato dwutysięcznego roku było zimne i deszczowe. Takie Daniela kochała.
W Niedzielę zawsze tylko zupa i mleko.
Nabożeństwa oglądała w telewizji satelitarnej.

Stanley Werowski - Ojciec Danieli Werowskiej.

Stanley Werowsky wyemigrował za Wielką Wodę w 1998 roku, razem z żoną Igą i synem Sylwestrem. Mocny charakter ! Urodzony pod znakiem Bliźniąt, wesoły, rozgadany i towarzyski. Nad życie kochał swą żonę i dzieci. Zawsze wpajał Danieli porządne wartości. Z wykształcenia był oblatywaczem samolotów. W Starym Kraju zrobił licencję pilota boeingów. Iga była urzędniczką, zaś Sylwester psychologiem i pedagogiem, podobnie jak Daniela. Zamieszkali w Nowym Jorku. Daniela w 2000 roku zakupiła - jak już było mówione -  seicento oraz ceglastą komórkę za pieniądze, które zaoszczędziła w pracy w korporacji. Stanley - jak to Stanley - był ciekawski świata. Inżynier lotnik, troszkę też chemik - o emigracji za Wielką Wodę podjął decyzję w jednej chwili. Daniela jednak w przeciwieństwie do reszty familii niezbyt chętnie opuszczała Stary Kraj. Stanley był czasem surowy , a czasem beztroski. Dzięki Tacie, Daniela  - tam gdzie mogła, pomagała ludziom. Wielką uwagę dzięki Ojcu i Bratu  - przyglądała się snom. Stanley był prawdziwym twardzielem. Daniela panicznie bała się latania samolotami, zaliczyła tylko raz - lot helikopterem. W pobliżu Werowa było bowiem małe lotnisko. Zaś prababcia Danieli w czasie II Wojny Światowej zajmowała się alianckim krypto - lotniskiem. Tak więc wszystko, co związane z Niebiosami - cały czas przewijało się w jej snach  i tematach rozmów. "Stanley, och Stanley - twarda sztuka" - tak o papie naszej głównej bohaterki mówiła Pani Porządnicka.

Dalszy Ciąg Wielkiego Oczekiwania - Daniela już w Werowie.

W salonie Dworku na Wzgórzu znajdowała się galeria przodków protestanckiej Danieli Werowskiej. Obrazy nocami łypały oczami. Lepiej było nie zapalać lamp ! Wodziły za wzrokiem oglądaczy - jak na obrazie "Mona Liza". Daniela wróciła seicentem z niedzielnego, porannego nabożeństwa. Zaparzyła bezkofeinowej kawy a potem w oknie zapaliła słabego papierosa. Pastor Thadeus Thor miał dziś wyjątkowo dobry humor. Nawet będąc kalwinistą - można cieszyć się życiem. Po porannym spacerze nad łąkami - Daniela sięgnęła po ukochaną książkę z dzieciństwa - po serię "Emilka" Lucy Maud Montgomery. Przed przyjazdem do Werowa przeszła tak zwane ustawienia systemowe. A pomógł jej w tym jej Anioł Stróż - Marek. Ale wróćmy do Galerii . Najwyżej - nad wejściem do pokoju gościnnego - gdzie wychodziło się na przepiękny balkon - wisiał portet opisywanej już Adelajdy Pent. Tuż po lewej od wejścia - portret Samuela Werowskiego - który był prapradziadkiem Danieli i wróżył z gwiazd. Tak, był astromantą ! Inne portrety były nieznane Danieli. Często wycierała pajęczyny. Pani Porządnicka dostała urlop. Był akuratnie lipcowy nów Księżyca. Daniela wyjęła swoją ceglastą komórkę i zadzwoniła do Ojca zza Wielkiej Wody.
- Witaj Córa ! Co słychać? - odezwał się męskim, niskim, zachrypniętym głosem.
- Odpoczywam, Tatku, odpoczywam. U nas siermiężna mgła i widać eklipsę !
- A  u nas środek nocy. Mama Iga słodko śpi, twój braciszek ma urlop, i też już śpi. Kiedy odbierasz wyniki badań?
- Pierwszego września . To jeszcze dwa miesiące. Ale postanowiłam w Werowie się urządzić raczej na stałe. Zamierzam udzielać korepetycji.
- Bardzo dobrze Danielko!
- Pożegnałam się z Wielkim Miastem raz na zawsze.
- To dobrze - odparł Stanley Werowsky. Pamiętaj o sobie i coś jedz. Sama gotujesz?
- Tak Tatku, zupy warzywne.
- Może wreszcie znajdź sobie kogoś.
- Na razie nikogo nie potrzebuję.
- Ale pamiętasz słowa Adelajdy Pent? Lepiej pod byle jakim płotem niż w szczerym polu.
- Pamiętam.
-Tatku, odezwę się jutro, OK? Koty domagają się karmienia.
- Dobrze Córa. Jedz coś i wysypiaj się. Na nas zawsze możesz liczyć.
Daniela odłożyła ceglastą komórkę , sięgnęła po słabego elema i wypiła łyk kawy bezkofeinowej.


Ps. Ja wprawdzie palę elektroniczne, ale Daniela paliła "śmierdziuchy" jak smok !
Są pewne nieścisłości - ale będą usuwane na bieżąco.
Doradzono mi, bym nie wysyłał do wydawnictw, a zamieszczał odcinki.

Początek Wielkiego Oczekiwania. Prolog.

Nazywam się Daniela Werowska i mam 30 lat. Urodziłam się 19 maja 1970 roku w Wichrowym Mieście. Jestem pracownikiem korporacji. Z wykształcenia jestem filologiem. Cierpię na nerwicę i depresję. Uwielbiam sherry, kawę i papierosy. Po Kraju podróżuję swoim niebieskim seicentem. Kraj Lessów leży na południu Północnego Kraju. W Wielkim Mieście zostawiłam przyjaciół i rodzinę. Jestem protestantką. Jestem też potomkinią lokalnej szlachty.

Do Werowa przybyłam pierwszego lipca 2000 roku. Wiosna byłą niezwykle duszna i gorąca. Wzięłam dwa miesiące bezpłatnego urlopu, żyję już i tak na kredyt. Mam za sobą dwie próby samobójcze. Pierwszej dokonałam na studiach, połykając siedem tabletek Afobamu. Na szczęście wszystko zwymiotowałam. Drugiej próby dokonałam niedawno, nad Nową Rzeką, tnąc się. Na szczęście przeżyłam. Trafiłam do Pani Doktor i do bioenergoterapeuty. A to wszystko po nieudanej psychoterapii, zachęcona do niej przez mojego brata, który sam jest psychologiem. Rodzina moja , rodzice i brat zostali za Wielką Wodą. Jestem sama jak palec. Przeszłam też ustawienia systemowe. Z nich wynikało, że to Ja jestem kozłem ofiarnym.Trafiłam też do bioenergoterapeuty, który powiedział, że przeżyłam, bo mam mocnego Anioła Stróża. I że czeka mnie świetlista przyszłość. Jednak zalecił on poszukiwanie specjalisty, który trafi w lek.

Pani Doktor, do której trafiłam, rozpoznała zaburzenia lękowo – depresyjne. Dostałam Xanax i Seroxat. Jestem wrakiem człowieka. Nienawidzi on zdaniem kolegów i koleżanek inteligentnych ludzi. A pracuję w agencji reklamowej. Jestem odludkiem. Po prostu, stronię od ludzi.

Piszę wiersze, co mi pomaga. Jestem romantyczką. Uwielbiam patrzeć w nocne, rozgwieżdżone Niebo. I w Księżyc. Piszę poezję. Nie mam narzeczonego.

Werów leży na Południu Kraju. Otoczony jest wspaniałymi wzgórzami pełnymi strumieni i wąwozów. Jestem jednak Dzieckiem Nocy. Mój pierwszy sen z dzieciństwa to obraz milionów Księżyców i mnóstwo rowerów naokoło nich. Uwielbiam słuchać relaksującej muzyki. To podobno podnosi poziom serotoniny. Jednak z cukru i soli zrezygnowałam całkowicie.

Podobam się mężczyznom. Mam piwne oczy po odległych przodkach i kasztanowe włosy, które pod Słońce wydają się być czerwone. Jako dziewczynka cierpiałam na zaburzenia odżywiania. Kiedy mam dobry okres tyję, kiedy przeżywam lęki i łapie doły – chudnę. W każdej pracy podpadałam szefom. Dążę do tego jednak, by być w pełni niezależną kobietą.

Ukochany Werów to wioska na szczycie której stoi Dworek. Parter jest murowany, strych jest drewniany. Został wzniesiony przed Potopem Szwedzkim, przez moją Przodkinię, Ariankę, Adelajdę Pent. Adelajda była kobietą – samoukiem. Byłą astronomem, zajmowała się astrologią też jak i ziołolecznictwem. Korespondowała z najtęższymi głowami zachodniej Europy. Zniknęła w tajemniczych okolicznościach, zostawiając Męża i dwójkę dzieci.

Dworek był już wielokrotnie remontowany. Rodzice i Brat zza Wielkiej Wody przysyłali mnóstwo pieniędzy na jego remont, akurat kiedy Ja byłam w Wielkim Mieście. Dworkiem opiekuje się Pani Czyściocha, która uwielbia gotować, sprzatać, prać oraz kocha jak Ja koty i psy. Dworek wielokrotnie przewijał się w moich snach, na strychu jest Galeria Przodków. Boję się tych portretów, łypią na mnie oczami. W dzieciństwie często uciekałam do piwnicy, by przeżyć lato. Zaczęłąm nawet pisać "Pamiętnik ze świata ciemności". Bo upały mnie dobijały. A rok 2000 był wybitnie upalny.

Nad Krajem Lessów ścierają się dwa klimaty: podzwrotnikowy, i polarny. Klimat mamy iście szalony. Przepowiadacze Pogody ukuli nawet termin: żyjemy w Kraju o umiarkowanym klimacie i o nieumiarkowanych wahaniach. Nie trzeba wyjeżdżać za Granicę, by poczuć się jak na Południu Europy. Zresztą boję się latania samolotami. Wszędzie przemieszczam się swoim seicentem, albo busami lub autobusami.

A teraz kilka słów o Adelajdzie Pent. Jak wspomniałam, była Arianką, przez co stała nieco z boku swojej Rodziny. W annałach dworku odkryłam, że zbudowała lunetę wcześniej niż Galileusz. Była samoukiem. Reszta jej familii była kalwińska. Z jej pamiętników pozostały strzępki. Pisała po polsku i po łacinie. Dwa lata lektoratu łaciny na filologii polskiej pozwolił mi na odczytanie tych urwanych informacji. Kiedy nadeszła Kontreformacja, Adelajda ze szczytu Pagórka obserwowała z oddali płonące dworki innowierczej szlachty. Prawdopodobnie uciekła na koniu na Południe, nie zostawiając żadnego śladu.

Kraj Lessów to kraina mlekiem i miodem płynąca. Pełno jest gorących, cudownych źródełek. Pełno jest dzikiej przyrody. Kiedyś zachęcałam okolicznych Rolników, których pracę niezwykle szanuję, do agroturystyki. Niektórzy posłuchali mej rady. Sama sobie organizuję ten wypoczynek.

Panicznie boję się pająków i innych owadów. Jednak dworek był od nich zupełnie czysty. Po przyjeździe od razu zabrałam się za przemeblowanie parteru i gruntowne porządki, a Pani Czyściosze dałam wolne.

Biorę garściami Afobam. Palę papierosy . W weekendy piję sherry. Swoim zachowaniem i histeriami spowodowałam, że wszyscy ode mnie uciekają.  Mam dwa miesiące, by uporządkować swoje życie. W dzień śpię, żyję w nocy. W dzień szczelnie zasłaniam żaluzje. Musiałam przerwać psychoanalizę bez kozetki.

Żyję od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu. W dodatku niedawno zmącił mój spokój fakt, że odkryłam dzięki Internetowi swoje żydowskie pochodzenie. Więc jestem Lessanką i Żydówką. Zresztą od dziecka byłam inna. Co wmawiali mi wszyscy naokoło. Byłam kozłem ofiarnym. Nienawidzę dużych miast. Nienawidzę Wichrowego Miasta ani Miasta Wapieni. Lato spędzam w piwnicy, przynajmniej dnie, byle jakoś funkcjonować. Kiedyś byłam histeryczką, teraz wszyscy dali mi spokój. Nie mam żadnych powierników w realu, tylko same znajomości internetowe.

Przeszłam ustawienia systemowe. Widzę i czuję więcej. Ludzie ode mnie uciekali często, bo czytam z nieświadomości zbiorowej. Kocham jak moja przodkini astrologię, astromancję i wszystko co niezwykle. Parny rok 2000 to rok nadziei. A mam mocnego Anioła Stróża. Ma na imie Marek. Często widzę eklipsę Słońca i księżyca.

Pewne zmiany.

Od Poniedziałku, 16 - go marca 2019 roku, fragmenty Wielkiego Oczekiwania będą się ukazywać regularnie, w odcinkach. Trzymajcie kciuki za Danielę Werowską i jej przeżycia.

Piątki we Dworku na Wzgórzu.

Piątek był dla Danieli dniem sprzątania. Dawała wtedy wolne Pani Porządnickiej. Łyknęła z samego rana swoje tabletki szczęścia, dwa magnezy, napiła się łyka swej ulubionej kawy bezkofeinowej - i wyruszyła na obchód Werowa. Spotykała samych sąsiadów. Był mglisty i deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Takie lato - było dla niej bardzo przyjemne. W sklepie zakupiła lokalne gazety -  i po powrocie spojrzała na ścienny zegar. Nie było jej aż 65 minut! Po powrocie zabrała się za to co kochała najbardziej - sprzątanie Dworku. Strych jednak pozostawiła swojemu losowi. Miała tam notatki ze studiów, stare podręczniki, a także - pamiętniki. Myła i wietrzyła dworek z zapałem. Po sprzątaniu zażywała kąpieli w olejkach eterycznych, sprowadzanych zza Wielkiej Wody. Przeziębienia się jej nie imały. Bardzo bliscy byli jej Staro - Chrześcijanie. Uwielbiała oglądać amerykańskie "Quo Vadis" z 1953 roku. Akurat kręcono lokalne, wapieńskie. Po relaksacyjnej kąpieli - wrzuciła kasetę do magnetowidu i zaczęła oglądać ten wspaniały film. Ulubioną aktorką Danieli była Deborah Kerr - przypominała jej Adelajdę Pent. Dniem odpoczynku Danieli była zaś sobota.

Czwartki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się po świadomych snach o szóstej. Zażyła tabletki  - i - zeszła na dół wyrzucić śmieci. Tę noc spędziła na strychu, pośród rozmaitych bibelotów. Zaparzyła bezkofeinowej kawy. Włączyła komputer i zapisała swoje sny. Tym razem śnił się jej jakiś Wielki Teatr. Wyjęła ceglastą komórkę. Dzwonił przyjaciel zza Wielkiej Wody. Czwartek wakacyjny był dniem lektury. Seicento odpoczywało. Piątki zaś na wzgórzu były dniem sprzątania. Kochała to robić ! Pisała z pasją swoje pamiętniki. Chciała coś po sobie pozostawić. Potwornie bała się pająków, ale te omijały Dworek na Wzgórzu z daleka. Pani Porządnicka dostała wolne. Wszędzie towarzyszył jej Anioł Stróż. Miała uważać na czerwone. "Dom bez książek to jak dom bez duszy". Żadnej już nie planowała ani sprzedawać, ani oddawać. Marzyła jej się wyprawa do ciepłych krajów, ale tu - w Krainie Wąwozów można było poczuć się jak na południu Europy. Najdalej była na Słowacji, w 1998 roku. Była lokalną patriotką. Zegary w salonie tykały i tykały. Obrazy przodków łypały wciąż na siebie. Czasem się zapominała i zapadała w krótkie drzemki. Tak ! Uwielbiała oddawać się lekturze. I kochała też dokarmiać bezpańskie psy i koty, których w okolicy nie brakowało. Kochała to werowskie, deszczowe lato. Sprawdzała zawsze zakrzywienia czasoprzestrzeni. A były one na jej korzyść. Kiedyś marzyła o studiach astronomicznych i o fizyce jądrowej, jednak wybrała języki obce. Czwartki były dniem lektury, piątki zaś - sprzątania.

Środy we Dworku na Wzgórzu.

Daniela zerwała się o piątej nad ranem, zażyła tabletki szczęścia i wybrała się z listą zakupów do pobliskiego sklepu. Ceglasta komórka została w domu. We środy przynosiła do Dworku świeży chleb, mleko i kawę bezkofeinową - swoją ulubioną. Psychoterapię przerwała. Aaron jednak zastrzegł sobie prawo do wysłania listu, jeśli nasza Młoda Dama przerwie psychoanalizę. Spotykała po drodze samych sąsiadów. Patrzyła zawsze na nekrologi. Dwie Duszyczki ubyły tej nocy. Pomodli się za nie w Domu. Danieli wszędzie towarzyszył jej Anioł Stróż. Nazwała go jak Ewangelistę - Marek. Miała trzydzieści lat i całe życie przed sobą. Uważnie spisywała i publikowała w swoim dużym komputerze sny - a we śnie przychodzili do niej zawsze Zmarli z Rodziny. Środy były dniem wolnym. I dniem pisania wierszy oraz pamiętników. Danieli udał się ten:
Ten sen się powtarza i powtarza.
Mijają nocne - upiorne godziny.
A Święty rusza się na obrazku i wywija oczami jak szalony.
I krzyczy, krzyczy wprost do mnie !
Że będzie walczyć na śmierć i życie.
A ja biorę do ręki Krucyfix i też krzyczę.
I egzorcyzmuję Go, aby już nie straszył.
Takie to dziwne sny mam.
Często mnie nawiedzają. 
Z upiorami odważnie w nich walczę.
Czy tylko te sny mnie odwiedzają?

Rodzina Danieli była bardzo mieszana religijnie. Mama Iga - była katoliczką. Tata - Stanely Werowsky - był kalwinistą. Brat - też psychoanalityk zza Wielkiej Wody - był osobą poszukującą. Bo w swej pracy psychologiczno - pedagogicznej zderzał się z rzeczami, na które mógł być nie przygotowany. Rodzina w rozsypce. Ale tu - w Werowie - Daniela w swym dworku na wzgórzu, czuła się jak ryba w wodzie. Kochała lato deszczowe i mgliste. W Mieście Wapieni pozostawiła bliższą i dalszą Rodzinę.  Środa była dla niej czasem refleksji.

Piątki w Dworku Na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się tuż przed północą. Wypiła słabą, sypaną kawę i zabrała się do lektury pamiętników Adelajdy Pent - swej pra - pra - przodkini, która korespondowała z Galileuszem. W każdy piątek dawała wolne Pani Porządnickiej. Dla niej dniem wolnym była sobota. Pani Porządnicka dawała wskazówki Danieli: sprzątaj wolno słońce moje. Na wyniki badań Daniela musiała czekać jeszcze dwa miesiące. Lipiec dwutysięcznego roku był bardzo deszczowy w Krainie Wąwozów. Daniela uwielbiała sprzątać. Było zawsze tak czysto, że żaden pajączek nie śmiał wejść z łąki na teren dworku. Daniela zawsze sprawdzała pogodę dla swojej gminy. W piątki też jeździła na psychoterapię do Aarona. Jednak tego piątku sesję odwołała. I tak mijały dnie i noce, noce i dnie w Dworku na Wzgórzu. Obrazy przodków łypały na siebie. A ulubioną bajką Danieli - polecaną także dla dorosłych był "Hrabia Kaczula". Niewydarzony wąpierz, który zamiast krwi uwielbiał ketchup. Daniela uwielbiała swoje małe, nowiusieńkie Seicento. Kiedy miała zły dzień - odpalała go i wędrowała po Krainie Wąwozów. Ale Piątek był jej. Był jej dniem. Pisała, dużo pisała i dużo czytała. Herbaty w jej dworku nie mogło zabraknąć - podobnie kawy sypanej - jej ulubionej, którą kupowała w sklepie za rogiem. Jej ulubioną postacią była Królowa Wiktoria. A także - Diana. Oglądała jej pogrzeb w 1997 roku, we wrześniu, na czarno - białym telewizorze swej Babci Igi.Daniela wierzyła w reinkarnację. Ubóstwiała koty, nie lubiła psów, poza wilczurami, których w Werowie było multum.

Dolina Nowej Rzeki.

Domek w Dolinie Nowej Rzeki należał do klanu Werowskich od niepamiętnych lat. To tutaj Adelajda Pent dokonywała swych obserwacji astronomicznych. To tutaj Joachim Ferrum próbował zamienić rtęć w złoto. Ulubionym teledyskiem Danieli Werowskiej był wideoklip Tasmin Archer "Sleeping Satellite". Mogła go w nieskończoność słuchać. Kiedy go oglądała na starym, wysłużonym magnetowidzie (a mamy rok dwutysięczny), wracała chwilami do ukochanej swej epoki - średniowiecza. Nastrajał ją optymistycznie, do działania i do spania również też. Daniela kochała patrzeć w piękno gwiaździstego Nieba, podobnie jak jej przodkowie. To doliną Nowej Rzeki podróżowali Rzymianie po bursztyn nad Morze Północne, to tutaj Zielarka - Farmaceutka zbierała zioła w czasie Pełni Miesiączka, to tutaj Daniela w chwilach załamań nerwowych uciekała. Dom był pusty, czekał na urządzenie. Był to niegdyś domek letniskowy Werowskich. Żadne insekty się go nie imały. Daniela po powrocie ze sklepów - a była rannym ptaszkiem - wypijała łyk kawy bezkofeinowej, brała lekarstwa i wędrowała do domku w Dolinie. Te łąki same pisały swe historie. Domek był murowany, ceglasty. Ale miał poddasze murowane. W chwilach dzieciństwa Daniela wraz z kolegami i koleżankami z sąsiedztwa - bawiła się pierwszy raz w butelkę. I w czasie Sobótek poznała smak pędzonego bimbru przez sąsiadów. Sobótki były wspaniałym świętem. Obchodzono je co roku w Wielki Piątek. Miały swoją magię, gdy przez zapalone opony gawiedź skakała przez ogniska.

Wielkie Oczekiwanie - Ciąg dalszy. Daniela wspomina Aarona - swego psychoanalityka.

Aaron miał 55 lat. Starannie ukrywał przed Danielą swój stan cywilny. Ale mógłby być bratem Danieli, który za Wielką Wodą też był psychoanalitykiem. Daniela nie mogła go rozgryźć. Terapia trwała 60 sesji, każda po 60 minut. Danielę przytłaczały sesje , w czasie których była cisza. Boi się Pani ciszy, Pani Danielo - rzekł któregoś wieczoru. Najlepiej udawały się sesje, które były umawiane umyślnie przez Aarona po zachodzie słońca. Koleżanka Danieli - uważała, że sesje są niepotrzebne, że Aaron zakochał się w Danieli. Daniela jednak chciała pokazać, że jest silna. Złościła się w fotelu, czasem płakała. Ale często patrzyła na zegar ścienny, umieszczony tuż za głową Terapeuty.
- Pani Danielo, odnoszę wrażenie, że mnie Pani nie lubi. Ale każda sesja jest dla mnie z Panią przyjemna.
- Panie Aaronie, ale ponoć terapia ma nie być przyjemna.
Daniela unikała wątków miłosnych.
Bała się ich. Miała 30 lat - i całe życie przed sobą.
W końcu Aaron spojrzał na zegar tuż za głową Danieli i odrzekł: to tyle na dzisiaj.
Otworzyli swoje kalendarze.
 - Czy pasuje Pani termin 30 czerwca, godzina dwudziesta?
- Tak, Panie Aaron, pasuje.
Daniela zostawiła pieniądze, uścisnęli sobie dłonie i delikatnie opuściła gabinet.
Wsiadła do swojego seicenta i odjechała w stronę Werowa.

Dalszy ciąg o Danieli Werowskiej.

W salonie Dworku na Wzgórzu znajdowała się galeria przodków protestanckiej Danieli Werowskiej. Obrazy nocami łypały oczami. Lepiej było nie zapalać lamp ! Wodziły za wzrokiem oglądaczy - jak na obrazie "Mona Liza". Daniela wróciła seicentem z niedzielnego, porannego nabożeństwa. Zaparzyła bezkofeinowej kawy a potem w oknie zapaliła słabego papierosa. Pastor Thadeus Thor miał dziś wyjątkowo dobry humor. Nawet będąc kalwinistą - można cieszyć się życiem. Po porannym spacerze nad łąkami - Daniela sięgnęła po ukochaną książkę z dzieciństwa - po serię "Emilka" Lucy Maud Montgomery. Przed przyjazdem do Werowa przeszła tak zwane ustawienia systemowe. A pomógł jej w tym jej Anioł Stróż - Marek. Ale wróćmy do Galerii . Najwyżej - nad wejściem do pokoju gościnnego - gdzie wychodziło się na przepiękny balkon - wisiał portet opisywanej już Adelajdy Pent. Tuż po lewej od wejścia - portret Samuela Werowskiego - który był prapradziadkiem Danieli i wróżył z gwiazd. Tak, był astromantą ! Inne portrety były nieznane Danieli. Często wycierała pajęczyny. Pani Porządnicka dostała urlop. Był akuratnie lipcowy nów Księżyca. Daniela wyjęła swoją ceglastą komórkę i zadzwoniła do Ojca zza Wielkiej Wody.
- Witaj Córa ! Co słychać? - odezwał się męskim, niskim, zachrypniętym głosem.
- Odpoczywam, Tatku, odpoczywam. U nas siermiężna mgła i widać eklipsę !
- A  u nas środek nocy. Mama Iga słodko śpi, twój braciszek ma urlop, i też już śpi. Kiedy odbierasz wyniki badań?
- Pierwszego września . To jeszcze dwa miesiące. Ale postanowiłam w Werowie się urządzić raczej na stałe. Zamierzam udzielać korepetycji.
- Bardzo dobrze Danielko!
- Pożegnałam się z Wielkim Miastem raz na zawsze.
- To dobrze - odparł Stanley Werowsky. Pamiętaj o sobie i coś jedz. Sama gotujesz?
- Tak Tatku, zupy warzywne.
- Może wreszcie znajdź sobie kogoś.
- Na razie nikogo nie potrzebuję.
- Ale pamiętasz słowa Adelajdy Pent? Lepiej pod byle jakim płotem niż w szczerym polu.
- Pamiętam.
-Tatku, odezwę się jutro, OK? Koty domagają się karmienia.
- Dobrze Córa. Jedz coś i wysypiaj się. Na nas zawsze możesz liczyć.
Daniela odłożyła ceglastą komórkę , sięgnęła po słabego elema i wypiła łyk kawy bezkofeinowej.

Poranne refleksje - i "Kres Nocy".

Schodziłem dziś trzy razy. najpierw śmieci, potem mleko i  jogurt na oczy w stokrotce i już przy Lampce kawa zbożowa i wyciszająca herbatka melisa z miętą. Mamy dziś w Miasteczku niestety trzy pogrzeby. Pod Aniołami za rękę idziemy. Pięknie dziś świecił nad Cmentarzem Miesiączek w znaku Koziorożca.

Kres Nocy

Nie wszystko dla nas stracone
Szukamy szczęścia w łyku wody
Rośliny nad ranem są oszronione
Wiele na tym świecie przy życiu wszystkich trzyma
U kresu nocy już wszystko inne
Bałwany obłoków śmieją się
Wskazuje palcem Wielką Niedźwiedzicę -
  - A gdzie tam ona tez śmieje się
Śnią wszyscy: gwiazdy, ludzie zwierząt stada
Śnią ludzie i anioły
Nie wszystko przeciw nam się układa
Bo gdzie u kresu nocy nasza wiara?
Nasz przeciwnik nie śmieje się
Bo u kresu nocy tutaj gdzie wszystko
Popiołem i ogniem wytracone
Szczęśliwie płonie nasza poranna gwiazda
Jak wspomniałem nie wszystko dla nas stracone

XII 2016.

Nocna Odsiecz - z Annałów Bloga.

Odsiecz jak zwykle nadeszła.

Oczekiwałem jej wśród otwartych ran.
Ale kostucha z kosą do mnie podeszła -
 - wskazując ścieżkę do zaświatów bram.

Leżąc na łące pokrwawiony - słyszałem dziwne odgłosy.
Lecącą krew powstrzymały strupy.
Wsłuchiwać się zacząłem w pobliskiej rzeki szlam.

Coś jednak odratowało znienacka!
Pytam siebie? Co to było?
Odsiecz zwykle przychodzi prostacka.
Popatrzyłem za siebie, tam.

Zobaczyłem Anioła i diabła.
Nieziemski był to widok.
A więc odsiecz z niebios spadła.
Bo Anioł na polu bitwy w końcu został sam.

Uniknąłem smrodu siarki.
Straszono nas nią od narodzin.
Przebrały się jednak wszystkie ziemskie miarki.
Oczekiwałem odsieczy przez wiele nocnych godzin.

Bezsenność - z annałów bloga.

Bezsenność...Insomnia -

Zamykając oczy po zmroku
zasypiasz z wątpliwą nadzieją
że Twoje demony nie zrobią półkroku
co najmniej do trzeciej nad ranem.
 
Zażyłaś tabletkę nasenną
za oknem półświatła osiedla
śnisz noc odległą, wiosenną
lecz bańka nocnych widziadeł jest smętna.
 
Na niebie panuje Księżyc w nowiu
i tak nie jest tu ważny
budzisz się jak zwykle - przed północą
Twój cień na ścianie straszy
 
Letnia noc, zimowa noc...
cóż je takiego łączy?
Bezsenność trwa i będzie trwać
Póki żywota kto nie zakończy.

Ku Pełni !

Świecisz Miesiączku nad sąsiednim blokiem.
Anioły nowe przywołujesz.
Zmierzasz ku Pełni !
Nadgryziony przez Smoka jesteś.
Łyk lurowatej i zimnej kawy - popity magnezem.
Mięta i melisa i kawa zbożowa czekają.
Moje oko bystre, chociaż krótkowzroczne.
Nowa dusza gotowa do przeprowadzenia.
"Tak niewiele chcemy, ale tak dużo dajemy".
Sny piękne o Lasach Świętokrzyskich były.
Ze zmarłymi Ludzie Nocy kontaktują się.
Na falach radiowych się łączymy.
"Piękna gwiaździsta Noc - szukam namiastki istnienia...".
Widnokrąg upstrzony granatem gwiazd i planet jest.
Miesiączek w znaku Raka króluje tej Nocy.
Gdzieś tam, - w oddali.
Nowe Anioły się poczną.
Gdzieś tam - wysoko -
 - w trajektoriach komet -
 - ktoś się naradza, a ktoś umiera.
Pod rękę z Aniołami Stróżami.
Umysł i oko jednak bystre.

16 wierszy .

 Księga Nocy.  - tomik poezji. Kres Nocy. Nie wszystko dla nas stracone. Szukamy szczęścia w łyku kawy. Rośliny nad ranem są oszronion...