Rzymianin - z pamiętników Danieli.

Anno Domini 13 roku naszej ery. Rzymianin bezimienny stracił z oczu orszak chroniący karawanę i skierował się wraz ze swym ekwipunkiem w dolinę werowskiej łąki. Został mu tylko miecz, zbroję wyrzucił. Pieniądze metalowe też. Napił się ze źródełka, które bulgotało pod jednym ze wzgórz kraju Vistulanii. Zbliżała się noc. Postanowił naprędce zbudować szałas. Na oko miał czterdzieści lat. Pięknie wschodził Księżyc nad sąsiednim wzgórzem. Rozpalił ognisko i upiekł złowioną rybę w krystalicznie czystym strumieniu. Droga na północ czy na południe? Zdecydowanie na Południe. W Romae Aeterena pozostawił krewnych. Nie miał żony ani dzieci. Tęsknił za ojcem i matką. Musiał iść na południe. Pal licho karawanę ! Zgubił ją, ale inny Rzymianin będzie ją asekurował po złoto północy - bursztyn. Teraz należało przetrwać. W Vistulanii mieszkali Germanie i Celtowie. Istna mieszanka. Nie bał się ich, gdyż w jego żyłach, oprócz italskiej płynęła też krew Germanów i Celtów.

Rzymianin to bardzo ważna postać. Siedemnastego Sierpnia dwutysięcznego roku, po wielkiej burzy w życiu Danieli Werowskiej - spotka ona w domku w dolinie Zielarkę, Rzymianina, Joachima Ferrum - średniowiecznego werowskiego alchemika, spotka też Adelajdę Pent. Wszyscy będą mówić językiem wspólnym - i wszyscy - nad ranem odnajdą swe duchowe i życiowe ścieżki.

Wspomnienia Danieli z czasu pracy w korporacji.

Daniela Werowska tuż po ukończeniu studiów filologicznych, podjęła się pracy w korporacji. Ciężki to był los. Miasto Wapieni liczyło blisko dwa miliony ludzi. Była to agencja reklamowa. Daniela swoim seicentem musiała podróżować między Centrum a  trzema filiami. Ale zarabiała dobrze. Była ostrożnym kierowcą. Podpadała jednak szefowi, który ją wyczuł - że jest słaba psychicznie. Jednak Daniela się nie poddawała. Brała zlecenia jak popadnie, uwielbiała nadgodziny. Z co niektórymi kolegami i koleżankami w pracy była skonfliktowana. Ale mogła liczyć na wsparcie rodzinny zza Wielkiej Wody. Nie miała czasu dla siebie, dla Elle Nofaque. Pisała w tym czasie opowiadanie "Cmentarne Nowele". Miało swoich fanów. Jak jej powiedział raz ojciec - Stanley Werowsky - jeśli ktoś wyczuję, że ktoś jest słaby psychicznie - wtedy się nad nim pastwi. Daniela w każdej pracy prawie podpadała szefom. Brała garściami tabletki uspokajające. I często się modliła. A jej modlitwy zazwyczaj były wysłuchiwane. W końcu pewnego dnia w czasie wieczornej kąpieli - wyczuła guzek w lewej piersi. Wpadła w panikę. Nazajutrz pojechała do prywatnej kliniki na badania. Pobrano biopsję. Wtedy to - pierwszego lipca dwutysięcznego roku postanowiła złożyć wymówienie i uciec do Werowa na dwa miesiące. Czekać miała na wynik badania dwa miesiące. Ale młody pan doktor zalecił spokój. DAniela szybko spakowała rzeczy, kocura Kiciusia  - który z nią podróżował seicentem i wyruszyła w stronę Werowa. Był to już inny kanton. Kanton Lessański. Praca w korporacji, mobbing, bycie w pracy jak ogień - to ją wykończyło. Zdała klucze do wapieńskiego mieszkania i wyjechała do rodzinnego domu. Wtedy to  - skorzystała z usług Aarona Tarchera, który przyjmował w Wichrowym Mieście - w kantonie lessańskim - oddalonym od Werowa o 40 kilometrów. To wtedy  - w lipcu dwutysięcznego roku odbyła przyspieszoną psychoanalizę bez kozetki w liczbie stu. Codziennie po kilka godzin. Ale jak wiemy, zerwała ją i poszukałą dobrego specjalisty rodzinnego. "Ora et labora" - to często jej towarzyszyło od dziecka. Miała dwa miesiące oczekiwania. Na wyrok lub na cud. Ale jako osoba, która przyszła na świat z pokaźnym zasobem intuicji - wierzyła żę będzie dobrze.  Werów na nią czekał w oddali. A co do korporacji - była to agencja reklamowa "Style 9". Daniela jako kalwinistka głęboko wierzyła w predestynację. Spakowała rzeczy i uciekła do Werowa.

Wtorki we Dworku na Wzgórzu. Reminiscencje.

Daniela obudziła się o świcie i zażyła swoje tabletki szczęścia. Tej nocy nie śniła. Jakieś tam urywki z dawnych lat. Wystawiła przed dom śmieci, - i wróciła do łóżka. Ceglasta komórka milczała. Przed szóstą wyszła na obchód wioski. Wraz ze swym kocurem. Tęskniła za kolegami i koleżankami z czasu studiów na filologii lessańskiej. Nie było jej kwadrans. W dolinie Rzeki panowała mgiełka. Tęskniła też za ukochanym lektoratem łaciny. To właśnie patrząc na dolinę Nowej Rzeki - snuła swoje opowieści - między innymi o Rzymianinie, który odłączył od swego orszaku. W sklepie kupiła mleko, kartofle i ulubioną kawę bezkofeinową. Wioska powoli budziła się do życia. Pamiętała także czasy swej edukacji licealnej - Mama Iga optowała za medycyną, Tata Stanley za prawem. Jednak wybrała filologię. Kocur wszędzie jej towarzyszył. Po powrocie do Dworku - zabrała się za generalne sprzątanie parteru, tarasu oraz stryszku. Wyżywała się w sprzątaniu. Mgliste deszczowe lato dwutysięcznego roku. Acz z przebłyskami Słońca. Wychodziła zawsze, gdy widziała już eklipsę. Często widywała też eklipsę nie tylko Słońca, ale i Miesiączka. Zaś Swemu Aniołowi Stróżowi nadała imię Ewangelisty - Marek. Półtora miesiąca - pierwszego września miało się okazać - co jej los gotuje.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się po cudownych snach o godzinie 4.40. Wyniosła śmieci i wróciła do domu. O 4.45 zażyła swoje tabletki szczęścia, po czym sprawdziła ceglastą komórkę. Wyszła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. A mamy zimne, chłodne lato dwutysięcznego roku. Kupiła na samym krańcu wsi mały chleb krojony i cztery kajzerki - oraz mleko dla kocura. Poniedziałki były dniem pisania książki, drobnych porządków oraz lektury. Zaparzyła ukochanej kawy bezkofeinowej i sprawdziła komputer. Zapisała tam swoje sny. I co ciekawe - nad jej dworkiem przeleciał samolot do Rzymu. Ze wschodu. Zapisała to skrzętnie w pamiętniku. Poniedziałki. Kochała poniedziałki. Sama musiała się mierzyć ze swymi demonami. Korporację rzuciła w diabły. A może to Ojciec - Stanley Werowsky tym razem przeleciał nad dworkiem? Sama już nie wiedziała. Odkąd zerwała terapię i przeszła na farmakologię - była pełna spokoju ducha. Zaobserwowała eklipsę słoneczną. A poprzedniej nocy widziała przepiękną koniunkcję Wenus i Miesiączka. Ale wróćmy do poniedziałków. Zaparzyła bezkofeinową kawę, wzięła prysznic, zapisała sny, rozmowę z sąsiadami i oddała się relaksującej lekturze. Na obiad miała zupę pomidorową z ryżem. Z niedzieli.

Piątki we Dworku na Wzgórzu. Porządki.

Daniela przebudziła się nad ranem. Zjadła lekkie śniadanie i poszła spać. O godzinie 5.55 obudziła ją Pani Porządnicka. Wymieniły zdawkowe zdania, Daniela o o szóstej zażyła tabletki szczęścia, i wyruszyła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. Kupiła jeden mały chleb krojony u kresu Werowa,  sześć kilo ziemniaków, pięć kajzerek i kawy bezkofeinowe - ulubione. Wróciwszy, zabrała się za sprzątanie. Zajęło jej to raptem 45 minut. W każdy piątek nakrywała Krucyfiks leżący w jej salonie chusteczką. Najbliższa była jej bowiem denominacja Staro - Chrześcijańska. Zerwała relację terapeutyczną z Aaronem i czuła się z tego powodu dumna. Ceglasta komórka milczała. Mamy deszczowe lato dwutysięcznego roku. Daniela po północy widziała radiowóz. Piątki były celebracją sprzątania, bardzo wolnego, jak w  mindfulness. Kiedyś ćwiczyła jogę - teraz musiała postawić na farmakologię. Zaspana chciała sobie przypomnieć krótki sen - ale nic nie pamiętała. Skraj Werowa był bardzo ruchliwy. Nie tęskniła za Wielkim Miastem, gdzie pozostawiła przyjaciół z korporacji. Tym razem nie sprawdziła zakrzywień czasoprzestrzeni. Obrała ziemniaki - w piątki zazwyczaj smażyła do nich jajka. Kocur Kiciuś za nią wszędzie biegał. Jak Daniela kochała sprzątać ! Uwielbiała to i relaksowała się przy tym. Nie było jej długo we dworku. Po sprzątaniu kawa lurowata - oraz kawy bezkofeinowe. Nurtowała ją nadal Zielarka - której mieszkańcy wydali na śmierć narzeczonego w czasie II wojny światowej. Nie mówiła nic, odpowiadała tylko lekkim skinieniem głowy na "dzień dobry". Werów się zmieniał. A Daniela była kalwinistką, sama jej rodzina oraz wioska była mieszana religijnie. Było trochę rzymskich katolików, było trochę arian, było trochę kalwinistów. Daniela próbowała odgadnąć wiek kocura Kiciusia - był nieodgadniony. Polował na tarasie dworku na wróble i owady, ale mrówki zostawiał w spokoju. Dwutysięczny rok, lipiec. Deszczowe, mgliste lato, chłodne, acz z promieniami Słońca. Danieli zawsze udawało się zobaczyć eklipsy - tak słoneczne jak i księżycowe.


Środy we Dworku na Wzgórzu. Zmierzając ku Nowiu.

Daniela przebudziła się o godzinie 6.00 . Obudził ją telefon przyjaciółki z Miasta Wapieni. O szóstej piętnaście zażyła swoje tabletki, a o godzinie 7.05 wyruszyła z kocurem Kiciusiem do wioskowego sklepu. Werów był pusty, ale z czasem zapełniał się ludźmi. Czekała z upragnieniem na lipcowy Nów Księżyca. Rano zaobserwowała eklipsę słoneczną. A Nów Księżyca obserwowała od dwóch lat. Nauczył ją tego brat Sylwester. Napotykała samych sąsiadów. Zakupiła dwie ulubione kawy bezkofeinowe i wróciła do dworku. Środy były czasem czytania. A co na Nowiu? Na Nowiu Księżyca Daniela brała gorące kąpiele w olejkach eterycznych, i obserwowała na tarasie domu eklipsę Słoneczno - Księżycową. Sny tej nocy miała bardzo spokojne. Chociaż śniły jej się Kościoły, Sąsiedzi, bliska i dalsza rodzina oraz koledzy i koleżanki z czasów pracy w korporacji. Nurtowała ją Zielarka - magister farmacji, mało mówiący o sobie samej. Wciąż przeżywała wydanie swojego narzeczonego w czasie II Wojny Światowej. Daniela przed wyjściem sprawdzała też zakrzywienia czasoprzestrzeni. We środy czytała , popijając ulubione kawy bezkofeinowe, oraz czytała. Zaś na Nowiu Księżyca głęboko się relaksowała. Wróciła z obchodu wioski, brała prysznic - i czytała.
Zaś Nów Księżyca był dla niej uroczystym świętem.

Wtorki we Dworku na wzgórzu. Daniela zrywa relację z Aaronem Tarcherem.

Mgliste, ponure lato dwutysięcznego roku.
Daniela przebudziła się o piątej, zażyła leki i wystawiła przed dom śmieci. Zaobserwowała eklipsę słoneczną. Za niedługo miał być nów.
Sprawdziła ceglastą komórkę - były telefony od przyjaciół zza Wielkiej Wody.
Szybko oddzwoniła po czym zapisała swój sen.
W południe zadzwoniła do Aarona:
- Witam Panie Aaron. Postanowiłam przerwać terapię. Minęło sto sesji.
-Witam Pani Danielo. Czy jest Pani tego pewna?
- Tak, jestem tego pewna. Nie mam już pieniędzy.
- Rozumiem, że pieniądze to ważna rzecz, ale mieliśmy omawiać sprawy związane z Pani kobiecością.
- Nie będę rozmawiał na ten temat.
- Ale Pani wie, że terapia pozostanie niedomknięta.
- Wiem - i dlatego postanowiłam sobie radzić farmakologicznie.
- Rozumiem Pani Danielo. Ale w przyszłości, jeśli Pani będzie chciała uzyskać pomoc, zawsze ją u mnie znajdzie.
- Dziękuję. Poradzę sobie . Mam leki i wsparcie rodziny i przyjaciół.
- Trudno Pani Danielo, to Pani wybór. A więc do widzenia. I powodzenia !
- Dziękuję Panie Aaron. Wszystkiego, co najlepsze.
Daniela była z siebie dumna.
Aaron rozgrzebywał jej emocje i samą sobie pozostawiał. Czuła się wolna.
A we wtorki zwykle sprzątała i czytała. Albo odsypiała nieprzespane noce. Tę spędziła ze swoją lornetką, na obserwacji Gwiazdy Wieczornej.

Poniedziałki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela przebudziła się nad ranem. Wyniosła śmieci przed dom. Zażyła swoje tabletki szczęścia i wyruszyła z kocurem Kiciusiem na obchód wioski. Było deszczowe, chłodne lato dwutysięcznego roku. Szła spokojnie - zakrzywienia czasoprzestrzeni były na jej korzyść. W werowskim  sklepie na końcu wioski, który był dość duży - zakupiła trzy mięty z Herbapolu - ulubione !. Zakupiła też dwie kawy bezkofeinowe Anatol i Inkę - oraz dwa duże ulubione kartonowe mleka łaciate. Spotykała samych znajomych i sąsiadów. Po powrocie do domu zapisała swój sen, a był dosyć niespokojny. Ceglasta komórka milczała. Zwykle odczekiwała aż leki zaczną działać, jednak poszła "na żywioł". Poniedziałki były dniami przeznaczonymi na lekturę ukochanych książek Lucy Maud Montgomery. Czy wierzyła w reinkarnację? Chyba tak. Zbliżał się Nów Księżyca. Stan konta był stabilny. Po powrocie wzięła też prysznic i wysyłała ceglastą komórką esemesy do rodziny zza Wielkiej Wody. Miała dwa miesiące czekania na wynik badań. Ale była pełna nadziei. Była rannym ptaszkiem. Kochała też do żywego swych sąsiadów.

Prolog Wielkiego Oczekiwania - przypomnienie wpisu.(wysłany bodajże do Novae Res)


Nazywam się Daniela Werowska i mam 30 lat. Urodziłam się 19 maja 1970 roku w Wichrowym Mieście. Jestem pracownikiem korporacji. Z wykształcenia jestem filologiem. Cierpię na nerwicę i depresję. Uwielbiam sherry, kawę i papierosy. Po Kraju podróżuję swoim niebieskim seicentem. Kraj Lessów leży na południu Północnego Kraju. W Wielkim Mieście zostawiłam przyjaciół i rodzinę. Podobnie jak za Wielką Wodą. Jestem protestantką. Jestem też potomkinią lokalnej szlachty.

Do Werowa przybyłam pierwszego lipca 2000 roku. Wiosna byłą niezwykle duszna i gorąca. Wzięłam dwa miesiące bezpłatnego urlopu, żyję już i tak na kredyt. Mam za sobą dwie próby samobójcze. Pierwszej dokonałam na studiach, połykając siedem tabletek Afobamu. Na szczęście wszystko zwymiotowałam. Drugiej próby dokonałam niedawno, nad Nową Rzeką. Na szczęście przeżyłam. Trafiłam do Pani Doktor i do bioenergoterapeuty. A to wszystko po nieudanej psychoterapii, zachęcona do niej przez mojego brata, który sam jest psychologiem. Rodzina moja , rodzice i brat zostali za Wielką Wodą. Jestem sama jak palec. Przeszłam też ustawienia systemowe. Z nich wynikało, że to Ja jestem kozłem ofiarnym.Trafiłam też do bioenergoterapeuty, który powiedział, że przeżyłam, bo mam mocnego Anioła Stróża. I że czeka mnie świetlista przyszłość. Jednak zalecił on poszukiwanie specjalisty, który trafi w lek.

Pani Doktor, do której trafiłam, rozpoznała zaburzenia lękowo – depresyjne. Dostałam Xanax i Seroxat. Jestem wrakiem człowieka. .Pracuję w agencji reklamowej. Jestem odludkiem. Po prostu, stronię od ludzi.

Piszę wiersze, co mi pomaga. Jestem romantyczką. Uwielbiam patrzeć w nocne, rozgwieżdżone Niebo. I w Księżyc. Piszę poezję. Nie mam narzeczonego.

Werów leży na Południu Kraju. Otoczony jest wspaniałymi wzgórzami pełnymi strumieni i wąwozów. Jestem jednak Dzieckiem Nocy. Mój pierwszy sen z dzieciństwa to obraz milionów Księżyców i mnóstwo rowerów naokoło nich. Uwielbiam słuchać relaksującej muzyki. To podobno podnosi poziom serotoniny. Jednak z cukru i soli zrezygnowałam całkowicie.

Podobam się mężczyznom. Mam piwne oczy po odległych przodkach i kasztanowe włosy, które pod Słońce wydają się być czerwone. Jako dziewczynka cierpiałam na zaburzenia odżywiania. Kiedy mam dobry okres tyję, kiedy przeżywam lęki i łapię doły – chudnę. W każdej pracy podpadałam szefom. Dążę do tego jednak, by być w pełni niezależną kobietą.

Ukochany Werów to wioska na szczycie której stoi Dworek. Parter jest murowany, strych jest drewniany. Został wzniesiony przed Potopem Szwedzkim, przez moją Przodkinię, Ariankę, Adelajdę Pent. Adelajda była kobietą – samoukiem. Byłą astronomem, zajmowała się astrologią też jak i ziołolecznictwem. Korespondowała z najtęższymi głowami zachodniej Europy. Zniknęła w tajemniczych okolicznościach, zostawiając Męża i dwójkę dzieci.

Dworek był już wielokrotnie remontowany. Rodzice i Brat zza Wielkiej Wody przysyłali mnóstwo pieniędzy na jego remont, akurat kiedy Ja byłam w Wielkim Mieście. Dworkiem opiekuje się Pani Czyściocha, która uwielbia gotować, sprzątać, prać oraz kocha jak Ja koty i psy. Dworek wielokrotnie przewijał się w moich snach, na strychu jest Galeria Przodków. Boję się tych portretów, łypią na mnie oczami. W dzieciństwie często uciekałam do piwnicy, by przeżyć lato. Zaczęłam nawet pisać "Pamiętnik ze świata ciemności". Bo upały mnie dobijały. A rok 2000 był wybitnie upalny.

Nad Krajem Lessów ścierają się dwa klimaty: podzwrotnikowy, i polarny. Klimat mamy iście szalony. Przepowiadacze Pogody ukuli nawet termin: żyjemy w Kraju o umiarkowanym klimacie i o nieumiarkowanych wahaniach. Nie trzeba wyjeżdżać za Granicę, by poczuć się jak na Południu Europy. Zresztą boję się latania samolotami. Wszędzie przemieszczam się swoim seicentem, albo busami lub autobusami.

A teraz kilka słów o Adelajdzie Pent. Jak wspomniałam, była Arianką, przez co stała nieco z boku swojej Rodziny. W annałach dworku odkryłam, że zbudowała lunetę wcześniej niż Galileusz. Była samoukiem. Reszta jej familii była kalwińska. Z jej pamiętników pozostały strzępki. Pisała po polsku i po łacinie. Dwa lata lektoratu łaciny na filologii polskiej pozwolił mi na odczytanie tych urwanych informacji. Kiedy nadeszła Kontreformacja, Adelajda ze szczytu Pagórka obserwowała z oddali płonące dworki innowierczej szlachty. Prawdopodobnie uciekła na koniu na Południe, nie zostawiając żadnego śladu.

Kraj Lessów to kraina mlekiem i miodem płynąca. Pełno jest gorących, cudownych źródełek. Pełno jest dzikiej przyrody. Kiedyś zachęcałam okolicznych Rolników, których pracę niezwykle szanuję, do agroturystyki. Niektórzy posłuchali mej rady. Sama sobie organizuję ten wypoczynek.

Panicznie boję się pająków i innych owadów. Jednak dworek był od nich zupełnie czysty. Po przyjeździe od razu zabrałam się za przemeblowanie parteru i gruntowne porządki, a Pani Czyściosze dałam wolne.

Biorę garściami Afobam. Palę papierosy . W weekendy piję sherry. Swoim zachowaniem i histeriami spowodowałam, że wszyscy ode mnie uciekają.  Mam dwa miesiące, by uporządkować swoje życie. W dzień śpię, żyję w nocy. W dzień szczelnie zasłaniam żaluzje. Musiałam przerwać psychoanalizę bez kozetki.

Żyję od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu. W dodatku niedawno zmącił mój spokój fakt, że odkryłam dzięki Internetowi swoje żydowskie pochodzenie. Więc jestem Lessanką i Żydówką. Zresztą od dziecka byłam inna. Co wmawiali mi wszyscy naokoło. Byłam kozłem ofiarnym. Nienawidzę dużych miast. Nienawidzę Wichrowego Miasta ani Miasta Wapieni. Lato spędzam w piwnicy, przynajmniej dnie, byle jakoś funkcjonować. Kiedyś byłam histeryczką, teraz wszyscy dali mi spokój. Nie mam żadnych powierników w realu, tylko same znajomości internetowe.

Przeszłam ustawienia systemowe. Widzę i czuję więcej. Ludzie ode mnie uciekali często, bo czytam z nieświadomości zbiorowej. Kocham jak moja przodkini astrologię, astromancję i wszystko co niezwykle. Parny rok 2000 to rok nadziei. A mam mocnego Anioła Stróża. Ma na imie Marek. Często widzę eklipsę Słońca i księżyca.

Niedziele we Dworku na Wzgórzu.

Po sobotnim odpoczynku, przychodził czas na niedziele. Daniela Werowska miała już telewizję satelitarną. Kocur Kiciuś uwielbiał siadać w pobliżu telewizora i dekodera. Daniela - przypomnijmy - była kalwinistką, zaś cała rodzina była mieszana religijnie. Oglądała nabożeństwa w telewizji satelitarnej właśnie. Sam Werów po czasie szesnastowiecznej Reformacji był też mieszany. Werów dwutysięcznego roku liczył sobie tysiąc dusz. Był przecięty na dwie części ruchliwą arterią, którą można było dojechać do Miasta Wapieni. W Niedziele Daniela gotowała głównie zupę pomidorową. A także - z samego rana wybierała się na obchód wioski. z nieodłącznym dużym Kocurem, którego bały się wszystkie okoliczne psy. Daniela zerwała z Aaronem Tarcherem - swoim psychoanalitykiem ostatecznie. Zaliczyła 100 sesji - psychoanalizy bez kozetki, w tym - jak wspomnieliśmy było pięć godzin, gdzie rysowała drzewo genealogiczne swego Rodu i nanosiła na nie relacje rodzinne. Bardzo wiele się dowiedziała, i postanowiła na terapię już nie jeździć. W nocy z soboty na niedziele dzwoniła głównie do rodziny zza Wielkiej Wody - oraz do bliższych i dalszych znajomych. Rodzina kazała jej się oszczędzać. A psychoanalizę zerwała - po konsultacji z ukochaną Panią Doktor rodzinną. Niedziele były leniwe i pracowite zarazem. Lato dwutysięcznego roku zaś - wybitnie mgliste i deszczowe. Nadeszło po upalnej , gorącej wiośnie, gdzie Wielkanoc wypadła tuż przed długim weekendem majowym.

Lipcowe Dnie i Noce. Piątki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela wreszcie się wyspała. Sprawdziła ceglastą komórkę i czas. Zaparzyła bezkofeinowej kawy i wybrała się na obchód wioski. Świeciło jednocześnie Słońce w znaku Raka i Miesiączek zmierzający do Nowiu. Piękny był to widok ! Daniela bała się psów, ale te w Werowie akurat jeszcze spały. Poszła do ulubionego sklepu wioskowego po kawę bezkofeinową i dwa duże krojone chleby. Ceglasta komórka została we Dworku. Na krańcu wioski zawsze napotykała a to patrole, a to karetki, a to radiowozy. Chociaż była kalwinistką, to zawsze w Piątek o piętnastej zasłaniała Krucyfiks w swoim pokoju. Piątki we dworku były dniami sprzątania. Pani Porządnicka dostawała wolne. Stan konta Danieli był zawsze stabilny. Na wyniki badań musiała jeszcze czekać półtora miesiąca. Sny - te były niezwykle spokojne. Śnili jej się koledzy i koleżanki z korporacji w Mieście Wapieni. W Kraju Wąwozów lato dwutysięcznego roku było bardzo mgliste i deszczowe. Po powrocie Daniela zabierała się za porządki. Lubiła, gdy wszystko lśniło. Tylko strych pozostawał nietknięty.

Lipcowe Dnie i Noce. Ciąg dalszy. Czwartki we Dworku na Wzgórzu.

Mamy deszczowy i chłodny lipiec dwutysięcznego roku. Daniela przebudziła się już tradycyjnie nad ranem. Sprawdziła czas na ceglastej komórce, wyniosła śmieci przed dworek i wróciła na łóżko. Nie mogła jednak zasnąć. Sprawdziła więc zakrzywienia czasoprzestrzeni - i - po piątej wyruszyła na obchód wioski. Spacerowała w świetle wschodzącego już Słońca, a także w świetle Księżyca - zmierzającego do Nowiu. Zakupiła dwa niskotłuszczowe mleka, w sklepie na krańcu wioski, ukochane kawy bezkofeinowe też. A także świeży chleb. Była rannym ptaszkiem. Snów nie pamiętała już. Ale pamiętała stare przysłowie: "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Czwartki były dniem lektury ukochanych lektur z dzieciństwa. Między innymi Lucy Maud Montgomery. Wszędzie towarzyszył jej kocur Kiciuś. Przybłęda, o nieoznaczonym wieku. We wiosce pełno było bezpańskich psów. Nad głową przelatywały samoloty. Daniela najlepiej czuła się w swoim Dworku. Na porannym obchodzie dawnych włości - spotykała samych dobrych Ludzi.Do domu wracała głównie po godzinie. Często widywała eklipsy Słońca i Księżyca. Czwartki to dni powolnego sprzątania i przygotowywania się do odpoczynku sobotnio - niedzielnego. Seicento miało wolne.

Lipcowe Noce i Dnie we Dworku na Wzgórzu. Środy.

Daniela Werowska była rannym ptaszkiem. Przebudzała się zwykle po pierwszej w nocy. Sprawdzała czas, na ceglastej komórce oraz na komputerze. Trzy lata wcześniej zdarzyło się bowiem, że po jednej nieprzespanej nocy - przespała aż trzy dni ! Trzy dni wycięte, wyjęte z życiorysu. Środy były zwykle dniami, kiedy to Daniela z samego rana wyruszała na obchód wioski. Kupowała ulubione mleko, chleb oraz ziemniaki. A to wszystko we wioskowym sklepie, na samym końcu wsi. Jak to mawiała: spotykała same Anioły i Archanioły. Jak to neurotyczka, czerpała garściami z nieświadomości zbiorowej. Często wykręcała we środy - zazwyczaj - numery telefonów do Rodziny zza Wielkiej Wody. Często wybierała numer brata, chcąc odreagować jakieś codzienne smutki. A na poranne spacery zabierała swego ukochanego kocura zwanego Kiciusiem. We środy także gotowała zazwyczaj schab z kością. A także pijała albo wodę mineralną - lub -  lurowate kawy, a czasem bezkofeinowe.

Zimny, deszczowy lipiec dwutysięcznego roku. Daniela kochała spacery wtedy, gdy Słońce i Miesiączek były jednocześnie widoczne na nieboskłonie. Rodzinę miała liczną. Miasto Wapieni zostawiła daleko za sobą - lecz - czekała z niecierpliwością na wyniki badań. Poruszała się nowym jeszcze seicentem. Żyła od pełni do pełni księżyca.

Ale wróćmy do śród. Były czasem refleksji. Jak to określiła ją znajoma - była typem myślicielki. Daniela miała trzydzieści lat i całe życie przed sobą. Od dawna nie była przeziębiona. Tylko bardzo znerwicowana. We środy zazwyczaj - kontemplowała oprócz czytania- mgiełkę w dolinie Rzeki, gdzie stał ciekawy domek, graciarnia rodowa.

Wiersz Danieli z czasu studiów - Noc Czarnoksięska.

Za sobą zostawiłam marzenia.
Zstępując do czeluści piekieł.
Spotkałam tam nieboskie stworzenia - owite mgłą niebieskich mgieł.
Czarnoksiężnik na trójnogu już siedział.
Odczytywał skomplikowane horoskopy.
Nic o mnie głupiec nie wiedział - spojrzałam w dół, pod stopy.
Robactwo przeróżne się panoszyło -
- pająki, karaluchy jeszcze zgraje szczurów.
Tymczasem coś ten krajobraz zmieniło.
Wystrzeliło mnie wysoko, ponad piękno zimnych marmurów.
Anioł pod gwiazdozbiorem Strzelca - podał mi Księgę Przeznaczenia.
Zobaczyłam tam marzenia znajomego Topielca -
 - spełnione wszystkie - co do urojenia.
Ta noc była niezwykła.
Widziałam Zmarłych powracających zza grobu.
Lecz nagle pękła klepsydra - poczęłam gotować się do powrotu.
Zahaczyłam jeszcze o wzgórze nad łąką -
 nieziemski był to widok.
Spadająca gwiazda kochankom uległa -
 rozbłysła piękną, srebrzystą poświatą.
Takie noce są rzadkie, ale się zdarzają.
Pamiętaj jednak, mój Drogi - że nie wszyscy z tych wędrówek powracają.

Wielkie Piątki we Dworku Na Wzgórzu - reminiscencja Danieli.

Mamy deszczowe, zimne lato dwutysięcznego roku. Daniela o świcie, sprawdzając odpowiednie zakrzywienia czasoprzestrzeni, zabrała na spacer Kocura i wybrała się na obchód po Werowie.  Zaparzyła ulubioną kawę czarną - a pijała zimną, oraz ulubioną bezkofeinową. Świecił Miesiączek zbliżający się do Nowiu, oraz już Słońce. Napotykała znajomych i nieznajomych. A oto jak wspominała Wielkie Piątki.

W Kraju Wąwozów Wielki Piątek był dniem tak zwanych Sobótek. Już popołudniem szkolna , sąsiedzka gawiedź gromadziła się przy gospodarstwach, szykując stare opony i ropę. O zmierzchu opony wytaczano na pobliskie wzgórza, polewano je ropą i podpalano. Czasem przez nie skakano. Co niektórzy poznawali w czasie nich po raz pierwszy smak alkoholu. Daniela miała szesnaście lat, gdy poczęstowano ją sąsiedzkim samogonem. Zabawa przy oponach trwała zwykle do Północy. O Północy zjeżdżali się rodzice kolegów i koleżanek, by zabrać ich do domów. Nasza bohaterka jednak była kalwinistką, jednakże Wielkanoc obchodziła po katolicku. Oglądała wtedy wówczas bardzo często "Quo Vadis" z 1953 - go roku, snując marzenia o Rzymianach podbijających okoliczne ziemie. Wielkie Piątki były czasem zjazdów rodzinnych. Dworek wówczas tętnił życiem. Ale najważniejsze były Sobótki. Pradawny zwyczaj, który z czasem zanikł.

I znów wracamy do deszczowego lata dwutysięcznego roku. Daniela jako ranny ptaszek, powracała z obchodu wioski w doskonałym nastroju. Komórka ceglasta zwykle była wyłączona.

Wtorki we Dworku na Wzgórzu.

Daniela obudziła się nad ranem. Wyniosła śmieci przed dom, nastawiła czajnik na bezkofeinową kawę. Pani Porządnicka dostała urlop na czas nieokreślony. Posprzątała parter, zaś po kawie poszła na strych. Postanowiła z salonu na strych właśnie przenieść portrety łypiących przodków. Było zimne, deszczowe lato dwutysięcznego roku. Tuż przed ósmą wyszła na pole - by zaczerpnąć świeżego powietrza. Niebieskie seicento też miało wolne. Takie lato kochała - znów widziała eklipsę nad Werowem. Spotykała samych nieznajomych. A wyprawiła się po dwie butelki mleka oraz ukochaną kawę. Nie było jej raptem dziesięć minut. Ceglasta komórka odpoczywała. Odkąd zerwała relację z Aaronem - była i czuła się wolna. Do znaków zapytania należy religijność Danieli. Wychowana w mieszanej religijnie rodzinie - sama czuła się najbliżej denominacji Staro - Chrześcijańskiej. Wielkanoc obchodziła jednak po katolicku. Pełnie Księżyca, oraz wschody i zachody Słońca były dla niej niezwykle energetyczne. Ale mamy lato dwutysięcznego roku - i głęboki relaks naszej głównej bohaterki, która we wtorki na wzgórzu najpierw spacerowała, a potem sprzątała. I czekała na ukochaną Pełnię Miesiączka.

Wiersz Danieli z czasów studiów.

Bezsenność.

"Zasypiając po zmroku - zasypiasz z wątpliwą nadzieją -
 - że Twoje demony nie zrobią półkroku co najmniej do trzeciej nad ranem.
Zażyłaś tabletkę nasenną - za oknem półświatła osiedla -
 - śnisz noc, odległą, wiosenną - lecz bańka nocnych widziadeł jest smętna.
Na niebie króluje księżyc w nowiu - i tak nie jest tu ważny.
Budzisz się jak zwykle - przed Północą - Twój cień na ścianie straszy.
Letnia Noc, Zimowa Noc.
Cóż je wspólnego łączy?
Bezsenność trwa i będzie trwać - póki żywota kto nie zakończy.. "

Dobra wiadomość dla Czytelników Danieli ;-) .

  źródło zdjęcia:-> Redro.PL   Czas biegnie nieubłaganie. Pisanie od roku 2000 "Wielkiego Oczekiwania" powoli dobiega końca. W...