Księga Nocy. - tomik poezji.
Kres Nocy.
Nie wszystko dla nas stracone.
Szukamy szczęścia w łyku kawy.
Rośliny nad ranem są oszronione.
Wiele na tym świecie przy życiu ludzi trzyma.
U kresu nocy wiele się wydarzyło.
Gorąca dniem słoma przestygła.
Widmo południowego gwiazdozbioru - jak chmura się rozmyło.
Posłałeś jedną modlitwę w moje ramiona.
U kresu nocy już wszystko inne.
Bałwany obłoków śmieją się.
Wskazuję palcem Wielką Niedźwiedzicę - a gdzież tam -
- ona też śmieje się.
Śnią wszyscy, Anioły, Ludzie, zwierząt stada.
Śnią mordercy i ich ofiary.
Nie wszystko przeciw nam się obraca.
Bo gdzież u kresu nocy nasza wiara?
Nasz wróg - o trzeciej nad ranem - złowieszczo nie śmieje się.
Bo u kresu nocy tutaj -
- gdzie wszystko ogniem i popiołem wytracone.
Szczęśliwie płonie nasza Poranna Gwiazda .
Jak wspomniałem - nie wszystko dla nas stracone.
Autoportret.
Słowiańskie imię noszę .
Słowiańskie nazwisko tez.
Lecz kosztów żadnych nie ponoszę
Za Wszechświat wzdłuż i wszerz.
Piwne oczy mam - po dość odległych przodkach.
Spójrz w nie - a Ja Ci dam - prztyka w Twój rzymski nosek.
W tym Kraju wszystko dziwne - same półcienie snują się.
I budzą, budzą nad ranem innych.
wtedy - gdy Ja - zazwyczaj już nie śpię.
Północny Kraj.
Północny Kraj.
W północnym Kraju mieszkam.
Tam – na wysokim wzgórzu.
Gdzie Ty niewiele pamiętasz,
a nawet jeśli – to prędko zapominasz.
W północnym Kraju mieszkam -
- tam w małym miasteczku.
Nikogo od dawna nie odwiedzam -
gdzie pies bezpański nie odpowiada na "piesku".
Północny Kraj - gdzie niebo szare.
Obłoki suną po strzelistych dachach.
Nikt tu serdeczności nie oddaje.
I wszyscy żyją w historii strachach.
Mój Kraj jest bardzo dumny.
Liczę jego bohaterów w pogrzebowych stosach.
On nigdy nie będzie trudny.
Dla ludzi marzących o niebiosach.
"Noc Czarnoksięska".
Za sobą zostawiłem marzenia.
Zstępując
do czeluści piekieł.
Spotkałem tam nieboskie stworzenia –
spowite snem lodowatych mgieł.
Czarnoksiężnik na trójnogu
już siedział.
Odczytywał skomplikowane horoskopy.
Nic o
mnie głupiec nie wiedział - spojrzałem w dół, pod
stopy.
Robactwo przeróżne się panoszyło -
- pająki,
karaluchy jeszcze zgraje szczurów.
Tymczasem coś ten krajobraz
zmieniło.
Wystrzeliło mnie wysoko, ponad piekło zimnych
marmurów.
Nad trawam ziemskimi się znalazłem -
- obserwując ludzkich dusz zakamarki.
I tak wędrowałem w górze, dopóki się nie zapadłem
w kolejną noc , czyniąc do wieczności przymiarki.
Klepsydra wypełniona piaskiem ten czas odmierzałą
pilnując z pewnością boskich zamiarów.
Niejedna duszyczka bowiem tego nie przestrzegała,
popadając w obłęd nadziemskich czarów.
Anioł
pod gwiazdozbiorem Strzelca - podał mi Księgę
Przeznaczenia.
Zobaczyłem tam marzenia znajomego Topielca -
-
spełnione wszystkie - co do urojenia.
Ta noc była
niezwykła.
Widziałem Zmarłych powracających zza grobu.
Lecz
nagle pękła klepsydra - zacząłem gotować się do
powrotu.
Zahaczyłem jeszcze o wzgórze nad łąką
-
nieziemski był to widok.
Spadająca gwiazda
kochankom uległa -
rozbłysła srebrną miłości
przynętą.
Takie noce są rzadkie, ale się zdarzają.
Pamiętaj
jednak, mój Drogi - że nie wszyscy z tych wędrówek powracają.
"Miłość" .
Powtarzają, że wciąż jest na wyciągnięcie ręki
a ja im nie wierzę
dlatego piszę jakiś wiersz pokrętny
i niebiosa nocne krótkowzrocznym okiem mierzę.
Tam nad wschodnim widnokręgiem spadła gwiazda
być może ktoś w tej chwili życzenie wypowiedział
przecież ten błysk się nie przywidział
podobno życzeniem wówczas miłość można przywołać.
I wciąż powtarzają mi to samo
że miłość samym pragnieniem można zaprosić
ale co zrobić kiedy duszy jarzmo
nie chce miłosnych modlitw w niej wskrzesić?
Tak siebie sam często pytam nad ranem
co z tym całym uczuciem, z tym jakimś miłowaniem?
Wciąż myślę i wymyślić nie mogę
a co się stanie, gdy tą miłością w innych wywołamy trwogę?
"Demoniczny Święty" .
Ten sen się powtarza i powtarza.
Mijają nocne , upiorne godziny.
A święty się rusza na obrazku -
- i wywija oczami jak szalony.
I krzyczy, i krzyczy wprost do mnie!
- że będzie walczył na śmierć i życie...
A ja biorę do ręki Krucyfiks od Bierzmowania i też krzyczę,
- i egzorcyzmuję go, by już nie straszył.
Takie to dziwne sny mam, często mnie nawiedzają.
Z upiorami odważnie w nich walczę.
Czy tylko mnie te straszydła odwiedzają?
"Lipcowa noc"
Piękna lipcowa noc
szukam namiastki spełnienia
rechot żab na północy ustał
pewnie któraś w księcia dla księżniczki się zmienia
Księżyc nad zachodnim niebem
zmierzający do pełni, jest zamglony
wszystko dziwnie spokojne, układa się w schemat
- nie jestem wcale tym zdziwiony
Można było przez park z kimś za rękę iść
noc z niedzieli na poniedziałek jest piękna
czeka mnie bezsenny czas
rzeka naszych marzeń jest mętna.
Nie odróżniam nocnych kolorów
- chyba noc mi sprzyja
granat upstrzony srebrem nie pociąga już
nadeszła północy chwila
W tę piękną lipcową noc
kiedy powietrze za oknem rześkie
spisuję z powietrza garść snów i słów
rzucam nimi o podłogę – nie są one wielkie
Kilka zwrotek, kilka rymów
mogę w nieskończoność pisać
Kawa nie smakuje nam jak dawniej
wszystko zmurszałe – i z losem trzeba igrać
Piękna lipcowa noc – nad ranem
piękną i letnią miała być – jak dawniej
przykładam nos do szyby owinięty w koc
wodzę wzrokiem po gwiezdnych szlakach -
- i wypatruję przeznaczenia swego noc..
Nokturn.
Po północy niestety nie zjawiają się dusze.
Mimo bicia cmentarnego zegara
żelazkowate kształty nie zgłosiły obecności.
Ciche sowy przelatują po zamglonym Księżycu.
Od wschodu nadciąga burza.
Ale niebo jest wygwieżdżone
Ukrywa co niektórych.
Gdzieś tam nad nami, w trajektoriach planet skryła się kometa.
Nikt tutaj nie zmartwychwstanie i nie da nam znaku.
Nie wierzę jednak w przypadek.
Bo w oknach wciąż płoną świece.
Tu, po północy – wróżbita nie oddycha.
Być może już jest matrwy.
Nie gromadzą się wiedźmy na wapiennych wzgórzach.
Pradawne zaklęcia od dawna nie działają.
Ale my nadal wierzymy -
- że kiedyś po północy – z biciem cmentarnego zegara – ktoś wreszcie się zjawi.
I niepotrzebne będzie medium wołające o złamany grosz.
Nadal nic nie pojmuję
Być może odpowiedź nadejdzie o świcie.
I nagle żelazkowaty kształt zgłosił swą obecnośc.
I wzbił się do góry.
Łąka.
Coś na tej łące nas dziś zaskoczy.
Pewnie słoneczny, piękny dzien.
To wszystko kłuje mnie czasem w oczy -
- nawet na ziemi Twój długi cien.
Tak bardzo siebie szukamy
Krocząć przez płaską traw równinę
że nigdy siebie nie porzucamy
Wchodząc w złowieszczą górską dolinę.
Nie będziemy sobie ot tak patrzeć w oczy.
To już nie te czasy. Jesteśmy jednak jeszcze dość młodzi.
Czujemy się jak w przedszkolu starszacy.
Wszystko wokół nas inne.
Pajęczyna na wietrze kolebie się
Powietrze tutaj jest bardzo zimne.
Dżdżownica pod nogami płoszy się
Spójrz, wierzba płacząca, ta z włosami do ziemi
próbuje nas kierować na inne tory.
Lecz my się jej nie boimy.
Niestraszne nam łąkowe zmory.
Południe dawno przeszło. Słońce ku zachodowi zmierza.
Stado wróbli ku górze się wzbiło
Miłości zegar nam czas odmierza,
Nocna Odsiecz.
Odsiecz jak zwykle nadeszła.
Oczekiwałem jej wśród otwartych ran.
Ale kostucha z kosą do mnie podeszła.
Wskazując ścieżkę do zaświatów bram.
Leżąc na łące pokrwawiony
Słyszałem dziwne odgłosy.
Lecącą krew powstrzymały strupy. Wschłuchiwać się zacząłem w pobliskiej rzeki szlam.
Coś jednak odratowało znienacka.
Pytam siebie, co to było?
Odsiecz zwykle przychodzi prostacka,
popatrzyłem za siebie, tam.
Zobaczyłem anioła i diabła
Nieziemski był to widok.
A więc odsiecz z niebios spadła,
bo anioł na polu bitwy w końcu został sam.
Uniknąłem smrodu siarki,
straszono nas nią od narodzin.
Przebrały się wszystkie ziemskie miarki.
Oczekiwałem odsieczy wiele nocnych godzin.
Safoniczna Północ.
Popatrzyłem na wschodnie niebo.
Księżyc tej nocy nie wschodizł.
Gwiazdozbiory też się nie pokazały.Samotny Łucznik leży na trawie.
Wytężając wzrok ku górze.
Ale kto tej nocy – nawet śpiąc z kimś – nie jest sam?
Tak nadchodzi północ.
Iwyjdą demony z szafy.
I znów będzie słychać
Puki i stuki w całym mieszkaniu.
Tak działa nie odmówiona modlitwa za zmarłych.
Tak, jesteśmy przesądni
W środku Europy
W dwudziestym pierwszym wieku.
Przeszła północ.
Szafa się nie otworzyła.
Trupy z niej nie wypadły.
Stuków i puków tej nocy w mieszkaniu nie odnotowano.
Wzeszedł Księżyc.
Nawet gwiazdozbiory się pokazały.
Chyba więc niepotrzebne modlitwy za zmarłych.
Rozstajne drogi.
Na rozstajnych drogach nocą.
Grabarz sypie piachu czasem.
Przemyka zbłąkana kometa.
Świszcząc rzuca odłamków gradem
A tam obok, w ziemi,
na głębokości dwóch metrów.
Spoczywa zgniłe ciało
Kiełkujące w ziarenka prochu.
Bezimienny człowiek w nim pochowany.
Nie on jeden chyba.
Na pewno samobójca.
Nad grobem zawisłą strzyga.
Tak niewiele pamiętamy, albo to co chcemy, dlatego szybko przemijamy,
Lecz tam w górze – wieczniejemy.
Bezsenność.
Zamykając oczy po zmroku.
Zasypiasz z wątpliwą nadzieją.
Że Twoje demony nie zrobią połkroku.
Co najmniej do trzeciej nad ranem.
Zażyłaś tabletkę nasenną.
Za oknem półświatła osiedla.
Śnisz noc odległą, wiosenną,
Lecz bańka nocnych widziadeł jest mętna.
Na niebie panuje Księżyc w Nowiu.
I tak nie jest tu ważny.
Budzisz się jak zwykle przed północą.
Twój cień na ścianie straszy.
Letnia noc, zimowa noc, cóż je takiego łączy?
Bezsenność trwa i będzie trwać, póki żywota kto nie zakończy.
Ludzie Nocy.
To wszystko bardzo piękne.
Przed światem ukrywają się
Wewłasnych oczach też są inni.
Po ludziach zła spodziewają się.
Nic ich już nie zaskoczy.
Jak nocne zmory pałętają się.
Cmentarna zjawa przed nimi ucieka.
I ulubiony kot zębami się droczy.
Stańcie prosto i idźcie przed siebie.
Całym nocnym miastem na pohybel innym.
Odpoczywać będziecie dopiero w niebie, nikt w nim nie będzie dziwnym.
Noc się wypala, a czas ucieka,
Gwiazdy jak szalone migotają.
Taki już los nocnego człowieka.,
Pieszczoty kochanków też ich omijają.
I zapamiętajcie na czas długi
Że nic Wam już w sumie nie pomoże. Oddech wasz pozostawia siwe smugi,
Ale jeszcze nie umrzecie, broń Boże !.
Krwawy Księżyc.
Nad nami przelatują wojny.
A my wciąż żyjemy.
Nikt tutaj nie jest spokojny.
Do krwawego Księżyca po północy wyjemy.
Z otchłani mroków, z pól bitewnych,
- wynurzają się poległych widma.
Wyciągamy swe pomarszczone szyje.
I uderzamy pięścią - na dłoni – stygmat.
Całkiem normalne życie wiedziemy,
akurat takie, na pół gwizdka.
Ze śmiercią tańcząc się śmiejemy -
Na szczęście – jeszcze nie przyszłą.
Taki czas dziwny u nas.
Że wszystko w żarty obracamy.
I nic nie będzie takie jak u Was.
Dopóki walką sobie dogadzamy.
Dylematy dnia.
Coś mnie ostatnio niepokoi.
Wszystko wkoło wali się.
Mój nocny dom jeszcze stoi.
Ludzie – ich wciąż boję się.
Spadam dalej w mroki duszy,
na samo dno to pewne.
Freud tu niczego nie wydusi,
dla niego łzy nie są rzewne.
Przebudzony w południe zamykam oczy.
Licząc pokłosie sennego poranka.
Rozplotę warkocze komety
Wszędzie panuje mentalna szklanka.
Mój głos po pustym mieszkaniu roznosi się martwym, cierpkim echem,
Ty wciąż myślisz o spotkaniu, by życ wymyslonym nocnym sonetem.
Tak i dzień tak i noc
przynoszą nieukojony smutek.
Ogarnia mnie ogromna niemoc
Może kiedyś przyniesie jakiś skutek.
Dylematy dnia, dylematy nocy.
Wciąż jestem rozbity.
Znów się chowam pod stertę kocy.
Niech wreszcie zmrok mnie w szpony pochwyci.